Dzisiaj mogę się już pochwalić bo przesyłka dotarła i do mnie.
Prezent dla mnie robiła Kachna i dostałam od niej papierowe cudeńka. Oto one:
A teraz bardziej szczegółowo:
A teraz możecie żałować, że nie wzięłyście udziału w wymiance u imbryczka Ja się cieszę choć przyznam, że miałam pewne obawy. Przede wszystkim bałam się, że nie będę miała zapału do zrobienia prezentu a wówczas sprawę położyłabym na łopatki. Ale miałam motywację i cieszę się z wymianki.
A póki co przed nami weekend. Dzisiaj u mnie słoneczcie choć momentami słońce chowa się za chmury. Nie pada ale do końca dnia jeszcze trochę czasu zostało więc nie będę chwalić dnia przed zachodem słońca...
Plany na weekend są następujące:
w sobotę po obiedzie wypad na dwie godziny na basen z Emilką a w niedzielę po kościele i obiedzie idziemy do zoo. O ile w sobotę może padać to w niedzielę wolałabym, żeby nie padało.A wogóle to przydałoby się już lato...
piątek, 29 lipca 2011
czwartek, 28 lipca 2011
W łóżku i wymianka shabby chic
Dzisiaj chciałam Wam uchylić rąbka naszej (mojej i męża oraz Emilki) sypialni. A dokładniej naszego łóżka. A już bardzo szczegółowo to mojej upragnionej i wymarzonej pościeli. W sumie marzenie nie było nieosiągalne czy wybujałe. Ot, biała, bawełniana pościel. A że sprawiliśmy sobie z mężem dwie kołdry o wymiarach 150cm x 200cm to i pościel musiałam nabyć nową. I dwie poduszki, które będą wymiarami pasowały do pościeli. W Ikeii oczywiście upatrzyłam sobie to wszystko już jakiś czas temu. Kołdra kosztowała niecałe 13zł bo to letnia kołdra. Zimową mamy wieeelką bo 200cm x 220cm i nie z Ikeii. Szkoda, że Ikea nie ma takich dużych poszew na kołdry...
Biała pościel - zwykła, bez zdobień. Ale, że nie byłabym sobą to musiałam coś jeszcze do niej dorobić. I mam. Doszyłam białą koronkę na poduszki i zastanawiam się, w którym miejscu doszyć na poszwach na kołdrę?
A tutaj zbliżenie na doszytą koronkę
Taka pościel ma minusy oczywiście. Pierwszy to to, że trzeba ją uprasować po wypraniu bo brzydko wygląda. A drugi to fakt, że się szybko gniecie. Ale cóż począć? Jak się chciało białą, bawełnianą pościel to się ma. Prasowanie po wypraniu mi nie przeszkadza bo lubię prasować a pościel nie ma trudnych miejsc do prasowania. A co do gniecenia. Jakoś przeżyję. Nie przeszkadza mi to. Do sypialni nie wpuszczam tłumu gości więc łóżko nie musi wyglądać jak z reklamy. Ma być wygodne dla nas i nam się podobać. A zresztą w łóżku się śpi a nie siedzi na brzegu łóżka i patrzy na białą pościel...
A gdy ja robiłam zdjęcia w sypialni, Emilka "czytała" swoje książeczki...
A teraz I cześć wymianki shabby chic.
Mogę Wam teraz pokazać co zrobiłam dla Kachny w ramach wymianki organizowanej przez malowany imbryczek
Ponieważ zdjęć nie zrobiłam a zorientowałam się jak już nadałam przesyłkę, to korzystam ze zdjęć zrobionych przez Kachnę. Dziękuję Ci Kasiu bardzo bo specjalnie dla mnie te zdjęcia robiłaś. A post do przeczytania i więcej zdjęć jest u Kachny tutaj
I kto powiedział, że nie umiem szyć? Chyba muszę to odszczekać hau, hau. Ale przyznam się Wam, że to moje pierwsze poczynania z szyciem a koronkę szyłam już ręcznie i sprawiło mi to sporo radości. Dla siebie też uszyłam. Z inną koronką ale dla siebie poduchy pokaże Wam innym razem. Nie zrobiłam jeszcze zdjęć a poza tym chcę je zrobić jak słoneczko będzie ładnie na poduchy świeciło.
Mam w domu jeszcze trochę materiału i kilka poduch, które czekają na poszewki więc może do końca sierpnia uszyję. Jak się zmobilizuję, co nie jest dla mnie łatwe. Wolę poczytać i pewnie doskonale mnie rozumiecie.
Dlatego jutro będąc na zakupach i spotykając się z kimś aby wymienić się książką pewnie wstąpię do Matrasa. I wydam pieniądze, których nie mam? Nie. Nie wstąpię, żeby mnie nie kusiło. Chciałam kupić serię Magiczny krąg Libby Bray ale cała seria jest u mnie w bibliotece więc po co wydawać pieniądze? Nie kupię. Wypożyczę...
Biała pościel - zwykła, bez zdobień. Ale, że nie byłabym sobą to musiałam coś jeszcze do niej dorobić. I mam. Doszyłam białą koronkę na poduszki i zastanawiam się, w którym miejscu doszyć na poszwach na kołdrę?
A tutaj zbliżenie na doszytą koronkę
Taka pościel ma minusy oczywiście. Pierwszy to to, że trzeba ją uprasować po wypraniu bo brzydko wygląda. A drugi to fakt, że się szybko gniecie. Ale cóż począć? Jak się chciało białą, bawełnianą pościel to się ma. Prasowanie po wypraniu mi nie przeszkadza bo lubię prasować a pościel nie ma trudnych miejsc do prasowania. A co do gniecenia. Jakoś przeżyję. Nie przeszkadza mi to. Do sypialni nie wpuszczam tłumu gości więc łóżko nie musi wyglądać jak z reklamy. Ma być wygodne dla nas i nam się podobać. A zresztą w łóżku się śpi a nie siedzi na brzegu łóżka i patrzy na białą pościel...
A gdy ja robiłam zdjęcia w sypialni, Emilka "czytała" swoje książeczki...
A teraz I cześć wymianki shabby chic.
Mogę Wam teraz pokazać co zrobiłam dla Kachny w ramach wymianki organizowanej przez malowany imbryczek
Ponieważ zdjęć nie zrobiłam a zorientowałam się jak już nadałam przesyłkę, to korzystam ze zdjęć zrobionych przez Kachnę. Dziękuję Ci Kasiu bardzo bo specjalnie dla mnie te zdjęcia robiłaś. A post do przeczytania i więcej zdjęć jest u Kachny tutaj
I kto powiedział, że nie umiem szyć? Chyba muszę to odszczekać hau, hau. Ale przyznam się Wam, że to moje pierwsze poczynania z szyciem a koronkę szyłam już ręcznie i sprawiło mi to sporo radości. Dla siebie też uszyłam. Z inną koronką ale dla siebie poduchy pokaże Wam innym razem. Nie zrobiłam jeszcze zdjęć a poza tym chcę je zrobić jak słoneczko będzie ładnie na poduchy świeciło.
Mam w domu jeszcze trochę materiału i kilka poduch, które czekają na poszewki więc może do końca sierpnia uszyję. Jak się zmobilizuję, co nie jest dla mnie łatwe. Wolę poczytać i pewnie doskonale mnie rozumiecie.
Dlatego jutro będąc na zakupach i spotykając się z kimś aby wymienić się książką pewnie wstąpię do Matrasa. I wydam pieniądze, których nie mam? Nie. Nie wstąpię, żeby mnie nie kusiło. Chciałam kupić serię Magiczny krąg Libby Bray ale cała seria jest u mnie w bibliotece więc po co wydawać pieniądze? Nie kupię. Wypożyczę...
"Saszeńka" Simona Montefiore
Dzisiaj moje spostrzeżenia i wrażenia o "Saszeńce"Simona Montefiore.
Taki opis książki znalazłam na portalu lubimyczytac.pl:
Powieść przedstawiająca dramatyczne losy trzech kobiet z bogatej rodziny pochodzenia żydowskiego na tle burzliwych dziejów Rosji od czasów cara Mikołaja II aż do lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Simon Montefiore, autor m.in. biografii Stalin. Dwór czerwonego cara, Stalin młode lata despoty, nasycił powieść realiami życia codziennego i politycznego dwudziestowiecznej Rosji.To książka, od której nie sposób się oderwać, przedstawiająca autentyczny obraz związku Radzieckiego za czasów Stalina, a swym epickim rozmachem i znakomicie narysowanymi postaciami przypomina powieści Tołstoja.Daily Mail
Faktycznie książka opowiada o losach trzech silnych i inteligentnych kobiet. Lubię książki, których rzecz dzieje się w IX czy na początkach XX wieku. Jest tylko jedno ale. Nie lubię książek historycznych... Nie lubię historii... Pierwszą część książki nie czytałam z przyjemnością. Jak dla mnie - za dużo właśnie takich historycznych opisów i sytuacji oraz dziejów Rosji. Ale dałam radę i źle nie było.
Czytałam tę książkę nie jak opowiadającą część historii Rosji tylko jak o kobietach. Pierwszą kobietą jest matka Saszeńki. Kobieta lubiącą luksus, świecidełka, ładne stroje i mężczyzn. Kobieta, która urodziła dziecko i na tym się jej rola skończyła. Ma męża, który nie zwraca uwagi szczególnie na to, co robi jego żona aż do czasu. Dużo w tej częśći jest historii. Saszeńka ma szesnaście lat. Staje się kobietą, dowiaduje się prawdy o matce, uświadamia sobie, że jej nienawidzi i wyrzeka się rodziny w imię swoich przekonań politycznych.
Druga część to już część o Saszeńce dorosłej, mężatce i matce. O kobiecie spełnionej i szczęśliwej. Czy na pewno? Poznając Saszeńkę byłam przekonana, że jest to kobieta z zasadami moralnymi, których nigdy i dla żadnego celu nie złamie. A jednak. Miała kochanka choć nigdy o tym nawet nie śniła. Na końcu dowiemy się, że to nie był tylko sex ale prawdziwe uczucie w stosunku do pięknej kobiety, jaką była Saszeńka. Dzieci. Czy dla dzieci jesteśmy w stanie zrobić wszystko? Czy myśląc o bezpieczeństwie swoich pociech jesteśmy w stanie sami wystawić się na zagrożenie albo myśleć o swojej śmierci?
Trzecia część to czasy współczesne. Poznajemy nowych bohaterów. Nowe kobiety. Dowiadujemy się jak potoczyły się dalsze losy kobiet i innych bohaterów książki. Poznamy odpowiedź czy dzieci Saszeńki i Wani trafiły tam, dokąd wyjechały nie będąc tego świadome.
Nie będę uprzedzała faktów i zdradzała Wam szczegółów książki a napiszę jeszcze jedną rzecz.
Kończyłam czytać książkę przed pójściem spać. Bo wtedy masz czas i ochotę na książkę gdy dom już śpi. Gdy dowiedziałam się co się działo w więzieniu i jaka śmierć spotkała X to nie byłam sobie w stanie tego wyobrazić... To ludzie ludziom zgotowali taki los... To zdanie nasunęło mi się na myśl od razu po przeczytaniu książki. Rano, po przebudzeniu w głowie wciąż miałam śmierć, która spotkała jednego skazanego...
Jest to książka, którą zapragnęłam mieć i szybciutko to pragnienie spełniłam. Są książki, obok których nie potrafię przejść obojętnie. Muszę dotknąć, przeczytać kilka zdań, powąchać, obejrzeć okładkę. I kupić. To książka, która stanie na półce w mojej biblioteczce i nigdy stamtąd nie zniknie bo jej nikomu nie oddam ani nie sprzedam. To książka, która po przeczytaniu stała się kolejną z moich ulubionych.
Polecam jeśli chcecie poznać i przeczytać o losach dzielnych kobiet, które nie myślą tylko o sobie.
Takich książek poproszę więcej na mojej półce.
Taki opis książki znalazłam na portalu lubimyczytac.pl:
Powieść przedstawiająca dramatyczne losy trzech kobiet z bogatej rodziny pochodzenia żydowskiego na tle burzliwych dziejów Rosji od czasów cara Mikołaja II aż do lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Simon Montefiore, autor m.in. biografii Stalin. Dwór czerwonego cara, Stalin młode lata despoty, nasycił powieść realiami życia codziennego i politycznego dwudziestowiecznej Rosji.To książka, od której nie sposób się oderwać, przedstawiająca autentyczny obraz związku Radzieckiego za czasów Stalina, a swym epickim rozmachem i znakomicie narysowanymi postaciami przypomina powieści Tołstoja.Daily Mail
Faktycznie książka opowiada o losach trzech silnych i inteligentnych kobiet. Lubię książki, których rzecz dzieje się w IX czy na początkach XX wieku. Jest tylko jedno ale. Nie lubię książek historycznych... Nie lubię historii... Pierwszą część książki nie czytałam z przyjemnością. Jak dla mnie - za dużo właśnie takich historycznych opisów i sytuacji oraz dziejów Rosji. Ale dałam radę i źle nie było.
Czytałam tę książkę nie jak opowiadającą część historii Rosji tylko jak o kobietach. Pierwszą kobietą jest matka Saszeńki. Kobieta lubiącą luksus, świecidełka, ładne stroje i mężczyzn. Kobieta, która urodziła dziecko i na tym się jej rola skończyła. Ma męża, który nie zwraca uwagi szczególnie na to, co robi jego żona aż do czasu. Dużo w tej częśći jest historii. Saszeńka ma szesnaście lat. Staje się kobietą, dowiaduje się prawdy o matce, uświadamia sobie, że jej nienawidzi i wyrzeka się rodziny w imię swoich przekonań politycznych.
Druga część to już część o Saszeńce dorosłej, mężatce i matce. O kobiecie spełnionej i szczęśliwej. Czy na pewno? Poznając Saszeńkę byłam przekonana, że jest to kobieta z zasadami moralnymi, których nigdy i dla żadnego celu nie złamie. A jednak. Miała kochanka choć nigdy o tym nawet nie śniła. Na końcu dowiemy się, że to nie był tylko sex ale prawdziwe uczucie w stosunku do pięknej kobiety, jaką była Saszeńka. Dzieci. Czy dla dzieci jesteśmy w stanie zrobić wszystko? Czy myśląc o bezpieczeństwie swoich pociech jesteśmy w stanie sami wystawić się na zagrożenie albo myśleć o swojej śmierci?
Trzecia część to czasy współczesne. Poznajemy nowych bohaterów. Nowe kobiety. Dowiadujemy się jak potoczyły się dalsze losy kobiet i innych bohaterów książki. Poznamy odpowiedź czy dzieci Saszeńki i Wani trafiły tam, dokąd wyjechały nie będąc tego świadome.
Nie będę uprzedzała faktów i zdradzała Wam szczegółów książki a napiszę jeszcze jedną rzecz.
Kończyłam czytać książkę przed pójściem spać. Bo wtedy masz czas i ochotę na książkę gdy dom już śpi. Gdy dowiedziałam się co się działo w więzieniu i jaka śmierć spotkała X to nie byłam sobie w stanie tego wyobrazić... To ludzie ludziom zgotowali taki los... To zdanie nasunęło mi się na myśl od razu po przeczytaniu książki. Rano, po przebudzeniu w głowie wciąż miałam śmierć, która spotkała jednego skazanego...
Jest to książka, którą zapragnęłam mieć i szybciutko to pragnienie spełniłam. Są książki, obok których nie potrafię przejść obojętnie. Muszę dotknąć, przeczytać kilka zdań, powąchać, obejrzeć okładkę. I kupić. To książka, która stanie na półce w mojej biblioteczce i nigdy stamtąd nie zniknie bo jej nikomu nie oddam ani nie sprzedam. To książka, która po przeczytaniu stała się kolejną z moich ulubionych.
Polecam jeśli chcecie poznać i przeczytać o losach dzielnych kobiet, które nie myślą tylko o sobie.
Takich książek poproszę więcej na mojej półce.
poniedziałek, 25 lipca 2011
Co mają wspólnego: książka, kupon lotto i pieniądze?
A to Ci zagadkę Wam zadałam od poniedziałku, co?
Zanim poznacie odpowiedź to opowiem jak minęło mi dzisiejsze południe.
Dzień zaczyna się rano. rano to znaczy 7:30 a czasem o 8:00. Zależy wszystko jak obudzi się moje dziecko. Po wczorajszym nie spaniu dzisiaj wcale nie nadrobiła zaległości. A myślałam, że pośpi trochę dłużej. No więc pobudka. Butelka mleka i zmiana pieluchy. Po jedzonku Emilka ląduje w naszym łóżku i obowiązkowo wygłupy z mamą. Potem Emilka do swojego łóżeczka hop a mama (czyli ja) na poranną toaletę do łazienki. Emilka w łóżeczku bawiła się (czytała, oglądała i gadała) swoje książeczki. Po kilku minutach, będąc już w kuchni usłyszałam jak coś spada na podłogę. Liczyłam. Raz... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Sześć... Sześć książeczek obowiązkowo wylądowało z łóżeczka na podłodze. Normalne.
W tym czasie zdążyłam jeszcze do garnka włożyć porcję królika i zalać wodą oraz trochę doprawić i podłączyć gaz. Zupka dla Emilka zaczęła się powoli gotować. Na górę do Emilki. 17 schodków pokonanych i jestem u córki. Buźka od razu się do mnie śmieje a dziecko stoi w łóżeczku i czeka, żeby wylądować u mamy na rękach. No więc hop na ręce i przebieramy się w podłogowe ubranko. Podłogowe to znaczy takie, które może się spokojnie zabrudzić bo Emilka pokonuje świat na czterech kończynach :)
I tak do 10 czas leci. Zupka - w międzyczasie dodałam warzywa i ryż. Zaprawiłam trochę śmietanką. Ugotowana.
Raz, dwa dziecko ubrane i do nosidełka. Wózek do bagażnika i na jedziemy. Nareszcie telefon naprawiony - po trzech tygodniach mogłam go odebrać. A że tam jest Real to od razu zakupy na obiad. Skrzydełka i pieczywo. Wybiegając w przyszłość: krupnik już ugotowany.
Przy wejściu do sklepu jest stoisko z tanią książką. Oglądałam co jest, dotykałam książek, przeglądałam, odkładałam. Postanowiłam, że żadnej nie kupię. W domu od cholery książek czeka do czytania a ja nie będę wydawała następnych pieniędzy na książki. Mam inne wydatki a książek póki co starczy na dwa miesiące. Albo i dłużej.
No i odeszłam bez książki. Zwyciężyłam!
Poszłam jeszcze obejrzeć wystawy i zajrzałam do kilku sklepów. Ale nie kupowałam nic. Idę, idę i patrzę - oczom nie wierzę. Przede na podłodze przy sklepie leżą pieniądze. Myślę sobie, pewnie jakieś reklamy: z jednej strony nominał a z drugiej reklama. Ale podnoszę a tu niespodzianka. Najprawdziwsze Polskie złoty. Ile tych złotych? Ano 40zł.
No więc myślę sobie: znak, że mogę jednak książkę kupić. Wróciłam po książkę (na zdjęciu) i od razu "puściłam się". Czyli wysłałam 3 zakłady Dużego Lotka. A nóż się uda?
I jak tu nie lubić poniedziałków?
Wysłałam też dzisiaj paczkę do Kachny z wymianki shabby chic u malowanego imbryczka Tylko zdjęć nie zrobiłam i nie pokażę Wam co zrobiłam. Jak Kachna na swoim blogu się pochwali to wtedy zobaczycie. Ciekawa jestem reakcji Kachny na prezent ode mnie...
Do następnego razu...
Zanim poznacie odpowiedź to opowiem jak minęło mi dzisiejsze południe.
Dzień zaczyna się rano. rano to znaczy 7:30 a czasem o 8:00. Zależy wszystko jak obudzi się moje dziecko. Po wczorajszym nie spaniu dzisiaj wcale nie nadrobiła zaległości. A myślałam, że pośpi trochę dłużej. No więc pobudka. Butelka mleka i zmiana pieluchy. Po jedzonku Emilka ląduje w naszym łóżku i obowiązkowo wygłupy z mamą. Potem Emilka do swojego łóżeczka hop a mama (czyli ja) na poranną toaletę do łazienki. Emilka w łóżeczku bawiła się (czytała, oglądała i gadała) swoje książeczki. Po kilku minutach, będąc już w kuchni usłyszałam jak coś spada na podłogę. Liczyłam. Raz... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Sześć... Sześć książeczek obowiązkowo wylądowało z łóżeczka na podłodze. Normalne.
W tym czasie zdążyłam jeszcze do garnka włożyć porcję królika i zalać wodą oraz trochę doprawić i podłączyć gaz. Zupka dla Emilka zaczęła się powoli gotować. Na górę do Emilki. 17 schodków pokonanych i jestem u córki. Buźka od razu się do mnie śmieje a dziecko stoi w łóżeczku i czeka, żeby wylądować u mamy na rękach. No więc hop na ręce i przebieramy się w podłogowe ubranko. Podłogowe to znaczy takie, które może się spokojnie zabrudzić bo Emilka pokonuje świat na czterech kończynach :)
I tak do 10 czas leci. Zupka - w międzyczasie dodałam warzywa i ryż. Zaprawiłam trochę śmietanką. Ugotowana.
Raz, dwa dziecko ubrane i do nosidełka. Wózek do bagażnika i na jedziemy. Nareszcie telefon naprawiony - po trzech tygodniach mogłam go odebrać. A że tam jest Real to od razu zakupy na obiad. Skrzydełka i pieczywo. Wybiegając w przyszłość: krupnik już ugotowany.
Przy wejściu do sklepu jest stoisko z tanią książką. Oglądałam co jest, dotykałam książek, przeglądałam, odkładałam. Postanowiłam, że żadnej nie kupię. W domu od cholery książek czeka do czytania a ja nie będę wydawała następnych pieniędzy na książki. Mam inne wydatki a książek póki co starczy na dwa miesiące. Albo i dłużej.
No i odeszłam bez książki. Zwyciężyłam!
Poszłam jeszcze obejrzeć wystawy i zajrzałam do kilku sklepów. Ale nie kupowałam nic. Idę, idę i patrzę - oczom nie wierzę. Przede na podłodze przy sklepie leżą pieniądze. Myślę sobie, pewnie jakieś reklamy: z jednej strony nominał a z drugiej reklama. Ale podnoszę a tu niespodzianka. Najprawdziwsze Polskie złoty. Ile tych złotych? Ano 40zł.
No więc myślę sobie: znak, że mogę jednak książkę kupić. Wróciłam po książkę (na zdjęciu) i od razu "puściłam się". Czyli wysłałam 3 zakłady Dużego Lotka. A nóż się uda?
I jak tu nie lubić poniedziałków?
Wysłałam też dzisiaj paczkę do Kachny z wymianki shabby chic u malowanego imbryczka Tylko zdjęć nie zrobiłam i nie pokażę Wam co zrobiłam. Jak Kachna na swoim blogu się pochwali to wtedy zobaczycie. Ciekawa jestem reakcji Kachny na prezent ode mnie...
Do następnego razu...
niedziela, 24 lipca 2011
Ale za to niedziela...
Ale za to niedziela,
Ale za to niedziela,
Niedziela będzie dla nas
Tak śpiewają Niebiesko czarni. Znacie tę piosenkę, prawda?
Po rodzinnej sobocie przyszedł czas na niedzielę dla nas. Dla nas czyli dla rodziny. Ja, mąż i Emilka.
O 9:00 pobudkę zrobiła Emilka gadając w łóżeczku, wyrzucając smoka (myka w naszym języku) z łóżeczka i zaczepiając nas swoim "a". Cały czas mówi "a" jak kogoś woła, coś pokazuje, coś chce itp. Wzięłam ją do łóżeczka a Emilka obudziła tatę klepiąc go malutką rączką w gołe plecy. Jak tylko otworzył oczy to szybciutko uciekła do mnie śmiejąc się na głos. Ostatnio tak się bawimy w ganianie. Gonimy ją (gonimy faktycznie albo udajemy) a ona ucieka przed nami i się śmieje. My oczywiście również się cieszymy z jej śmiechu i zabawy. Czasem się zastanawiam kto ma większą radochę? Chyba jednak my. Emilka z tatą została w łóżku a ja poszłam do łazienki na poranną toaletę. Potem zmiana - poszedł mąż a ja z Emilką baraszkowałam jeszcze w łóżku. Potem obrządek przy Emilce i śniadanko. Mąż poszedł się ogolić i doprowadzić do stanu "człowieczeństwa" a ja zajęłam się Emilką. Rolą męża w związku jest obieranie ziemniaków na obiad więc mąż poszedł czynić swą powinność. Obiad został z wczoraj więc tyle było do roboty przy obiedzie. Się umiem ustawić, co?
Na 12:00 poszliśmy tradycyjnie do kościoła. Emilka jakoś wyjątkowo nie piszczała i nie gadała po swojemu. Nawet za bardzo się nie kręciła. Czemuż to? Nie wiemy...
W kościele pod koniec mszy już się do nad tuliła i oczka się jej zamykały ale wytrwała i nie usnęła. Dzielna dziewucha!
Powrót do domu i obiadowanie rodzinne. Dziecko dzielnie dalej nie usnęło. Nawet przy jedzeniu. Po obiedzie mąż poszedł na górę położyć ją spać. I wiecie co? Prędzej on by usnął niż Emilka. Więc w samochód i wio na Stare Miasto. W samochodzie dziecko usnęło... Ale tylko na 15 minut bo gdy zajechaliśmy na miejsce i przekładałam ją do wózka obudziła się i zasnąć ponownie nie chciała. A wstała o 9 rano i zawsze około 14:00 - 15:00 spała godzinkę albo półtorej.
Po spacerze na Starówce i zjedzeniu przez Emilkę wafelka do lodów, pojechaliśmy na Stadion Narodowy bo dzisiaj był dzień otwarty.
Emilka cały czas nie spała...
W samochodzie w drodze powrotnej też nie widać było zmęczenia po dziecku. W domu byliśmy o 18:00. Pobawiła się, zjadła bananka. O 19:00 wykąpaliśmy ją i zjadła kolację. Myślałam, że zaraz po kolacji zaśnie ale co tam! Ja, naiwna matka chciałam dziecko spać położyć od razu. Jeszcze się powygłupiała z babcią i dziadkiem - zabawa w "złapię Cię, złapię". Jeszcze musieliśmy dupinę pod prysznic wsadzić bo była niespodzianka i dopiero położyłam ją spać.
Tu na Starym Mieście
a tu na Stadionie Narodowym
I tak niedziela należała do nas.
Jeszcze małe sprostowanie. Co do mego męża. Od tylko potrafi zrobić zapiekanki i obrać ziemniaki na obiad więc nie myślcie sobie, że on taki cudowny jest. Oj nie... Ostatnio zalazł mi tak za paznokcie, że do dzisiaj nie mogę go wydłubać...
Ale za to niedziela,
Niedziela będzie dla nas
Tak śpiewają Niebiesko czarni. Znacie tę piosenkę, prawda?
Po rodzinnej sobocie przyszedł czas na niedzielę dla nas. Dla nas czyli dla rodziny. Ja, mąż i Emilka.
O 9:00 pobudkę zrobiła Emilka gadając w łóżeczku, wyrzucając smoka (myka w naszym języku) z łóżeczka i zaczepiając nas swoim "a". Cały czas mówi "a" jak kogoś woła, coś pokazuje, coś chce itp. Wzięłam ją do łóżeczka a Emilka obudziła tatę klepiąc go malutką rączką w gołe plecy. Jak tylko otworzył oczy to szybciutko uciekła do mnie śmiejąc się na głos. Ostatnio tak się bawimy w ganianie. Gonimy ją (gonimy faktycznie albo udajemy) a ona ucieka przed nami i się śmieje. My oczywiście również się cieszymy z jej śmiechu i zabawy. Czasem się zastanawiam kto ma większą radochę? Chyba jednak my. Emilka z tatą została w łóżku a ja poszłam do łazienki na poranną toaletę. Potem zmiana - poszedł mąż a ja z Emilką baraszkowałam jeszcze w łóżku. Potem obrządek przy Emilce i śniadanko. Mąż poszedł się ogolić i doprowadzić do stanu "człowieczeństwa" a ja zajęłam się Emilką. Rolą męża w związku jest obieranie ziemniaków na obiad więc mąż poszedł czynić swą powinność. Obiad został z wczoraj więc tyle było do roboty przy obiedzie. Się umiem ustawić, co?
Na 12:00 poszliśmy tradycyjnie do kościoła. Emilka jakoś wyjątkowo nie piszczała i nie gadała po swojemu. Nawet za bardzo się nie kręciła. Czemuż to? Nie wiemy...
W kościele pod koniec mszy już się do nad tuliła i oczka się jej zamykały ale wytrwała i nie usnęła. Dzielna dziewucha!
Powrót do domu i obiadowanie rodzinne. Dziecko dzielnie dalej nie usnęło. Nawet przy jedzeniu. Po obiedzie mąż poszedł na górę położyć ją spać. I wiecie co? Prędzej on by usnął niż Emilka. Więc w samochód i wio na Stare Miasto. W samochodzie dziecko usnęło... Ale tylko na 15 minut bo gdy zajechaliśmy na miejsce i przekładałam ją do wózka obudziła się i zasnąć ponownie nie chciała. A wstała o 9 rano i zawsze około 14:00 - 15:00 spała godzinkę albo półtorej.
Po spacerze na Starówce i zjedzeniu przez Emilkę wafelka do lodów, pojechaliśmy na Stadion Narodowy bo dzisiaj był dzień otwarty.
Emilka cały czas nie spała...
W samochodzie w drodze powrotnej też nie widać było zmęczenia po dziecku. W domu byliśmy o 18:00. Pobawiła się, zjadła bananka. O 19:00 wykąpaliśmy ją i zjadła kolację. Myślałam, że zaraz po kolacji zaśnie ale co tam! Ja, naiwna matka chciałam dziecko spać położyć od razu. Jeszcze się powygłupiała z babcią i dziadkiem - zabawa w "złapię Cię, złapię". Jeszcze musieliśmy dupinę pod prysznic wsadzić bo była niespodzianka i dopiero położyłam ją spać.
Tu na Starym Mieście
a tu na Stadionie Narodowym
I tak niedziela należała do nas.
Jeszcze małe sprostowanie. Co do mego męża. Od tylko potrafi zrobić zapiekanki i obrać ziemniaki na obiad więc nie myślcie sobie, że on taki cudowny jest. Oj nie... Ostatnio zalazł mi tak za paznokcie, że do dzisiaj nie mogę go wydłubać...
sobota, 23 lipca 2011
Rodzinna sobota i mąż w kuchni
Wczoraj zaplanowałam z mężem, że sobota będzie rodzinna. W zależności od pogody gdzieś pójdziemy z Emilką i przez cały dzień nie ma oglądania telewizji ani nie ma komputera.
Udało się. Rano pobudka o 8 i póki Emilka spała, pojechałam na bazarek zrobić zakupy. Mężowi kupiłam oscypki bo lubi. Emilka dostała malinki i borówki oraz bułeczkę maślaną a ja... ja wypiłam kawę latte.
Po zakupach do domku i za obiad się wzięłam. Dla nas i dla Emilki. Z tym, że Emilka miała na obiad cielęcinkę a my nie. Z grzeczności nie zabieraliśmy jej z talerzyka. Do mięska była marchewka zasmażana na masełku i młode, żółte ziemniaki Lord. Obiadu nie zjedliśmy przed południem bo na razie tylko sobie obiad przygotowałam.
Ziemniaki obrane w osolonej wodzie czekały. Marchewka ugotowana i zaciągnięta mąką. Mięsko w piekarniku przyprawione, podlane łyżką oliwy i duuużo cebulki.
Powiecie, a gdzie mąż w kuchni? Będzie, będzie. Dotrwajcie do końca posta.
Najpierw mąż odkurzył nasze mieszkanko (mieszkamy na II piętrze) a potem ja u rodziców odkurzyłam (mają parter i I piętro). Powycierałam kurze.
I raz dwa zebraliśmy się na basen. Migiem wszystko wrzuciłam do torby.
Pojechaliśmy ale po drodze kupiliśmy pieluszki basenówki. Ja tak na nie mówię.
No i na basenie raz dwa rozebrałam Emilkę i założyłam pieluszkę i dałam ją (Emilkę a nie pieluszkę) mężowi. Potem sama się przebrałam.
Emilka na początku troszkę się rozglądała i trzymała się nas, będąc na rękach. Ale po kilkunastu minutach oswoiła się z nowym miejscem i się rozluźniła. Śmiała się, chlapała wodą, uciekałyśmy przez tatą w wodzie, patrzyła jak tata jeździ rurą do wody, jak pływamy na zmianę, obserwowała innych ludzi i dzieci.
Musimy jej kupić na ręce dmuchane rękawki do wody to będzie się czuła bezpieczniej. A tak pływała na brzuszku trzymana przeze mnie albo tatę.
Po basenie dostała piciu i biszkopcika, żeby brzuszek wytrzymał drogę (10 minut) do domu i do obiadku.
Byłam przekonana, że wracając do domu, Emilka zaśnie w samochodzie. Wcale tak się nie stało. Rozglądała się i gadała do mnie. Po obiedzie wcale nie zamykały się jej oczka. Gdy kładłam ją do łożeczka spać to trochę marudziła ale po kilkunastu sekundach była cisza... Emilka usnęła na brzuszku. Pomyślicie, że pewnie długo spała. Taaaaaa. Półtorej godziny czyli tak jak zawsze w ciągu dnia.
Wieczorem też jakoś nie specjalnie chciała spać. Owszem, jak zawsze punkt 21 Emilka w łóżeczku i sama w pokoju ale słyszałam jeszcze przez kilkanaście minut jak gadała do siebie. Pewnie opowiadała sobie wrażenia z pobytu na basenie...
A wy wciąż się zastanawiacie, gdzie tu mój mąż w kuchni?
Ano teraz napiszę. Był godzinkę temu i kolację robił. Kolację to za dużo powiedziane bo Wy zaraz o świecach, afrodyzjakach pomyślicie. A on zapiekanki robił bo mu się zachciało. No, oczywiście. Mi też zrobił i przyniósł do pokoju.
A jutro niedziela i do kościoła trza iść. Podziękować za tydzień i pomodlić się o następny...
A teraz idę się wykąpać i wypiję piwko... Tylko coś mnie gardło zaczyna boleć...
Udało się. Rano pobudka o 8 i póki Emilka spała, pojechałam na bazarek zrobić zakupy. Mężowi kupiłam oscypki bo lubi. Emilka dostała malinki i borówki oraz bułeczkę maślaną a ja... ja wypiłam kawę latte.
Po zakupach do domku i za obiad się wzięłam. Dla nas i dla Emilki. Z tym, że Emilka miała na obiad cielęcinkę a my nie. Z grzeczności nie zabieraliśmy jej z talerzyka. Do mięska była marchewka zasmażana na masełku i młode, żółte ziemniaki Lord. Obiadu nie zjedliśmy przed południem bo na razie tylko sobie obiad przygotowałam.
Ziemniaki obrane w osolonej wodzie czekały. Marchewka ugotowana i zaciągnięta mąką. Mięsko w piekarniku przyprawione, podlane łyżką oliwy i duuużo cebulki.
Powiecie, a gdzie mąż w kuchni? Będzie, będzie. Dotrwajcie do końca posta.
Najpierw mąż odkurzył nasze mieszkanko (mieszkamy na II piętrze) a potem ja u rodziców odkurzyłam (mają parter i I piętro). Powycierałam kurze.
I raz dwa zebraliśmy się na basen. Migiem wszystko wrzuciłam do torby.
Pojechaliśmy ale po drodze kupiliśmy pieluszki basenówki. Ja tak na nie mówię.
No i na basenie raz dwa rozebrałam Emilkę i założyłam pieluszkę i dałam ją (Emilkę a nie pieluszkę) mężowi. Potem sama się przebrałam.
Emilka na początku troszkę się rozglądała i trzymała się nas, będąc na rękach. Ale po kilkunastu minutach oswoiła się z nowym miejscem i się rozluźniła. Śmiała się, chlapała wodą, uciekałyśmy przez tatą w wodzie, patrzyła jak tata jeździ rurą do wody, jak pływamy na zmianę, obserwowała innych ludzi i dzieci.
Musimy jej kupić na ręce dmuchane rękawki do wody to będzie się czuła bezpieczniej. A tak pływała na brzuszku trzymana przeze mnie albo tatę.
Po basenie dostała piciu i biszkopcika, żeby brzuszek wytrzymał drogę (10 minut) do domu i do obiadku.
Byłam przekonana, że wracając do domu, Emilka zaśnie w samochodzie. Wcale tak się nie stało. Rozglądała się i gadała do mnie. Po obiedzie wcale nie zamykały się jej oczka. Gdy kładłam ją do łożeczka spać to trochę marudziła ale po kilkunastu sekundach była cisza... Emilka usnęła na brzuszku. Pomyślicie, że pewnie długo spała. Taaaaaa. Półtorej godziny czyli tak jak zawsze w ciągu dnia.
Wieczorem też jakoś nie specjalnie chciała spać. Owszem, jak zawsze punkt 21 Emilka w łóżeczku i sama w pokoju ale słyszałam jeszcze przez kilkanaście minut jak gadała do siebie. Pewnie opowiadała sobie wrażenia z pobytu na basenie...
A wy wciąż się zastanawiacie, gdzie tu mój mąż w kuchni?
Ano teraz napiszę. Był godzinkę temu i kolację robił. Kolację to za dużo powiedziane bo Wy zaraz o świecach, afrodyzjakach pomyślicie. A on zapiekanki robił bo mu się zachciało. No, oczywiście. Mi też zrobił i przyniósł do pokoju.
A jutro niedziela i do kościoła trza iść. Podziękować za tydzień i pomodlić się o następny...
A teraz idę się wykąpać i wypiję piwko... Tylko coś mnie gardło zaczyna boleć...
piątek, 22 lipca 2011
Wyniki, wyniki, wyniki losowania...
Przepraszam raz jeszcze, że dopiero teraz podaję wyniki. Dlaczego teraz? Bo wcześniej miałam gorsze dni i nie chciało mi się - nic. A po drugie dlatego dopiero teraz, że czekałam na wszystkie kartki imieninowe. Ponieważ wiedziałam, że poczta polska działa jak działa (wszak mam z nią często do czynienia) a spodziewałam się kilku kartek to chciałam dać Was szansę. Dla przykładu powiem Wam, że kartki wysłane 12, 13, 14 i 15 lipca PRIORYTETEm, żeby nie było, doszły do mnie w jednym czasie to znaczy 20 lipca. Macie jeszcze jakieś pytania?
Więc jak ktoś chciał mieć co najmniej dwie szanse w losowaniu śmiało mógł zaryzykować i kartkę wysłać.
Druga sprawa to... To napiszę po podaniu wyników bo czekacie.
I opcja za pozostawienie komentarza wędruje do Kahlan84
II opcja za wysłanie do mnie kartki imieninowej trafi w ręce Witaaminki
III opcja jako wymiana za niespodziankę ode mnie będzie pomiędzy mną a emade76
Dziewczyny, czekam na e-maila od Was z danymi do wysyłki.
Emade76, od Ciebie poproszę niespodziankę. Jak szaleć to szaleć.
Teraz druga rzecz. Dostałam 7 kartek imieninowych. No właśnie. Dużo czy mało? Biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory nie dostawałam wcale kartek drogą pocztowa to dużo. Ale ze względu na mój udział w akcji Uwolnij pocztówkę, gdzie zabawa polega na wysyłaniu i otrzymywaniu kartek to już nie za dużo ich dostałam. Od kiedy zapisałam się do zabawy w wysyłanie życzeń wysłałam około 50 kartek... A sama dostałam 7...
Wam pozostawiam ocenę zabawy...
Ja kartki z życzeniami będę wysyłała dalej bo lubię sprawiać komuś przyjemność i lubię wysyłać życzenia tradycyjną pocztą.
To tyle w kwestii candy i życzeń wysyłanych pocztą.
Zdjęcia Waszych kartek zamieszczę w następnym poście ponieważ nie zrobiłam zdjęć przy sprzyjającym oświetleniu słonecznym. Chciałabym każdą z Waszych kartek pokazać z osobna, bo na to zasługujecie. Liczą cię chęci i realizacja.
Dziękuję Wam za kartki, dziękuję za życzenia i miłe słowa.
Dziękuję wszystkim, którzy obserwują mojego bloga i tu zaglądają.
Więc jak ktoś chciał mieć co najmniej dwie szanse w losowaniu śmiało mógł zaryzykować i kartkę wysłać.
Druga sprawa to... To napiszę po podaniu wyników bo czekacie.
I opcja za pozostawienie komentarza wędruje do Kahlan84
II opcja za wysłanie do mnie kartki imieninowej trafi w ręce Witaaminki
III opcja jako wymiana za niespodziankę ode mnie będzie pomiędzy mną a emade76
Dziewczyny, czekam na e-maila od Was z danymi do wysyłki.
Emade76, od Ciebie poproszę niespodziankę. Jak szaleć to szaleć.
Teraz druga rzecz. Dostałam 7 kartek imieninowych. No właśnie. Dużo czy mało? Biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory nie dostawałam wcale kartek drogą pocztowa to dużo. Ale ze względu na mój udział w akcji Uwolnij pocztówkę, gdzie zabawa polega na wysyłaniu i otrzymywaniu kartek to już nie za dużo ich dostałam. Od kiedy zapisałam się do zabawy w wysyłanie życzeń wysłałam około 50 kartek... A sama dostałam 7...
Wam pozostawiam ocenę zabawy...
Ja kartki z życzeniami będę wysyłała dalej bo lubię sprawiać komuś przyjemność i lubię wysyłać życzenia tradycyjną pocztą.
To tyle w kwestii candy i życzeń wysyłanych pocztą.
Zdjęcia Waszych kartek zamieszczę w następnym poście ponieważ nie zrobiłam zdjęć przy sprzyjającym oświetleniu słonecznym. Chciałabym każdą z Waszych kartek pokazać z osobna, bo na to zasługujecie. Liczą cię chęci i realizacja.
Dziękuję Wam za kartki, dziękuję za życzenia i miłe słowa.
Dziękuję wszystkim, którzy obserwują mojego bloga i tu zaglądają.
czwartek, 21 lipca 2011
"Bajki dla niektórych dorosłych" Karola Arentowicza
Ta książka chodziła za mną aż swoje wychodziła.
Pożyczył mi ją kilka dni temu Bujaczek Ponieważ książeczka cienka to nie zastanawiając się, co będę czytała jako następną książkę, moja łapka sięgnęła po "Bajki...".
Książka, która ma dwie okładki i czyta się ją z dwóch stron. Z jednej jest bajka o nim a z drugiej bajka o niej. Zastanawiam się czy aby na pewno tylko o nim i tylko o niej. Mam tu wątpliwości ale nie ma to już znaczenia bo autor taki tytuł dał i kropka.
Z pewnością są to bajki:
- bo bajki zawsze mają morał - tutaj morał jest,
- bo bajki zawsze dobrze się kończą nawet jak źle się w nich dzieje - tutaj dobrze się kończą,
- bo bajki mają dobre i złe postacie a dobro zawsze zwycięża - tutaj zwyciężyło i są dobre i złe postacie,
- bo chcemy, żeby takie historie częściej się wydarzały a w tej książkę takie historie właśnie są...
Powiem Wam tak: czytałam z chęcią bo to są dwa opowiadania, historie ludzi, którzy są wokół nas. Bo każdemu może się taka historia przydarzyć jeśli już się nie przydarzyła. Bo każdy chciałby mieć swojego Anioła Stróża a takimi są główni bohaterowie. Czytałam z niedowierzaniem bo to były historie, które znałam. Z opowiadań bliskich, z autopsji czy od dalszych znajomych. Te bajki to życie. Bo życie to bajka...
Książka na dzień dobry inna niż wszystkie.
Pożyczył mi ją kilka dni temu Bujaczek Ponieważ książeczka cienka to nie zastanawiając się, co będę czytała jako następną książkę, moja łapka sięgnęła po "Bajki...".
Książka, która ma dwie okładki i czyta się ją z dwóch stron. Z jednej jest bajka o nim a z drugiej bajka o niej. Zastanawiam się czy aby na pewno tylko o nim i tylko o niej. Mam tu wątpliwości ale nie ma to już znaczenia bo autor taki tytuł dał i kropka.
Z pewnością są to bajki:
- bo bajki zawsze mają morał - tutaj morał jest,
- bo bajki zawsze dobrze się kończą nawet jak źle się w nich dzieje - tutaj dobrze się kończą,
- bo bajki mają dobre i złe postacie a dobro zawsze zwycięża - tutaj zwyciężyło i są dobre i złe postacie,
- bo chcemy, żeby takie historie częściej się wydarzały a w tej książkę takie historie właśnie są...
Powiem Wam tak: czytałam z chęcią bo to są dwa opowiadania, historie ludzi, którzy są wokół nas. Bo każdemu może się taka historia przydarzyć jeśli już się nie przydarzyła. Bo każdy chciałby mieć swojego Anioła Stróża a takimi są główni bohaterowie. Czytałam z niedowierzaniem bo to były historie, które znałam. Z opowiadań bliskich, z autopsji czy od dalszych znajomych. Te bajki to życie. Bo życie to bajka...
Książka na dzień dobry inna niż wszystkie.
środa, 20 lipca 2011
Wczasowiczka "44 Scotland Street"
Dzięki akcji Książka na wakacjach, organizowanej przez Magdę wczoraj trafiła do mnie wczasowiczka pod tytułem "44 Scotland Street" Alexandra McCall Smith.
Po raz pierwszy miałam w rękach książkę tego autora i póki co, po kolejną...
Sięgnę czy nie sięgnę?
Pierwszy tom cyklu wprowadza w atmosferę kamienicy w eleganckiej części Edynburga, zamieszkałej przez bogatych burżujów i nieco zblazowanych artystów, studentów i poetów. Każde mieszkanie zajmuje interesujące postaci: Pat to młoda wieczna studentka w związku z Brucem - superprzystojnym, nieprzewidywalnym i narcystycznym fanem rugby, Irena - pełna pretensji elegantka, matka pięcioletniego Bertiego, dziecka geniusza, który podpalił gazetę czytającemu ją ojcu i poddany jest terapii u znanego edynburskiego psychoanalityka. Wszystko zaś obserwuje i komentuje bystra i tajemnicza Domenica MacDonald. Przyjaźni się ona z wieloma lokalnymi osobistościami. Wraz z bohaterami odwiedzamy okoliczne bary i puby. Spotykamy barwną klientelę - znanego pisarza Iana Rankina czy głośnego polityka Toma Dallyella
Opis i zdjęcie pochodzą z portalu lubimyczytac.pl
Moje wrażenia? Przyznam się Wam szczerze, że dobrnęłam do 106 strony i stwierdziłam, że nie ma co... Nie przeczytałam jej do końca. Nawet nie to, że się z nią (książką) męczyłam. Najzwyczajniej w świecie książka mnie nudziła, nie zainteresowała i nie wciągnęła.
Nie mam jej nic szczególnego do zarzucenia. Napisana potocznym językiem z wyjątkiem wtrąceń obcojęzycznych, które nie są tłumaczone, niestety. To mnie denerwowało i denerwuje w książkach. Biorąc książkę do ręki liczyłam, że szybciutko ją przeczytam i będzie to lekka i przyjemna lektura. Akurat na letni choć deszczowy wieczór.
Co kilka stron pojawiają się rysunki nawiązujące do treści książki. To również sprawia, że książka zachęca do zagłębienia się w treść.
Jeśli lubicie klimaty galerii i starych kamienic oraz ekscentrycznych ludzi to zachęcam do lektury. Jeśli jednak szukacie w książce zaskakujących historii, nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz szukacie odskoczni od dnia codziennego i nudy to tego w książce "44 Scotland Street" nie znajdziecie.
To moje subiektywne zdanie na temat tej książki.
A książka wędruje dalej. Może Tobie się spodoba?
Bardzo dziękuję Magdzie za zorganizowanie akcji Książka na wakacjach bo mogłam zapoznać się z twórczością Alexandra McCall Smith'a.
Po raz pierwszy miałam w rękach książkę tego autora i póki co, po kolejną...
Sięgnę czy nie sięgnę?
Pierwszy tom cyklu wprowadza w atmosferę kamienicy w eleganckiej części Edynburga, zamieszkałej przez bogatych burżujów i nieco zblazowanych artystów, studentów i poetów. Każde mieszkanie zajmuje interesujące postaci: Pat to młoda wieczna studentka w związku z Brucem - superprzystojnym, nieprzewidywalnym i narcystycznym fanem rugby, Irena - pełna pretensji elegantka, matka pięcioletniego Bertiego, dziecka geniusza, który podpalił gazetę czytającemu ją ojcu i poddany jest terapii u znanego edynburskiego psychoanalityka. Wszystko zaś obserwuje i komentuje bystra i tajemnicza Domenica MacDonald. Przyjaźni się ona z wieloma lokalnymi osobistościami. Wraz z bohaterami odwiedzamy okoliczne bary i puby. Spotykamy barwną klientelę - znanego pisarza Iana Rankina czy głośnego polityka Toma Dallyella
Opis i zdjęcie pochodzą z portalu lubimyczytac.pl
Moje wrażenia? Przyznam się Wam szczerze, że dobrnęłam do 106 strony i stwierdziłam, że nie ma co... Nie przeczytałam jej do końca. Nawet nie to, że się z nią (książką) męczyłam. Najzwyczajniej w świecie książka mnie nudziła, nie zainteresowała i nie wciągnęła.
Nie mam jej nic szczególnego do zarzucenia. Napisana potocznym językiem z wyjątkiem wtrąceń obcojęzycznych, które nie są tłumaczone, niestety. To mnie denerwowało i denerwuje w książkach. Biorąc książkę do ręki liczyłam, że szybciutko ją przeczytam i będzie to lekka i przyjemna lektura. Akurat na letni choć deszczowy wieczór.
Co kilka stron pojawiają się rysunki nawiązujące do treści książki. To również sprawia, że książka zachęca do zagłębienia się w treść.
Jeśli lubicie klimaty galerii i starych kamienic oraz ekscentrycznych ludzi to zachęcam do lektury. Jeśli jednak szukacie w książce zaskakujących historii, nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz szukacie odskoczni od dnia codziennego i nudy to tego w książce "44 Scotland Street" nie znajdziecie.
To moje subiektywne zdanie na temat tej książki.
A książka wędruje dalej. Może Tobie się spodoba?
Bardzo dziękuję Magdzie za zorganizowanie akcji Książka na wakacjach bo mogłam zapoznać się z twórczością Alexandra McCall Smith'a.
wtorek, 19 lipca 2011
Ciągle w biegu. Stos książkowy oczywiście
Też tak macie? W biegu ciągle i całe dnie. Z jednego miejsca w drugie. Od jednej rzeczy do drugiej.
Rano z Emilką do lekarza na szczepienie. Po drodze do domu wstąpiłam kupić pieczywo i gazetę a Emilce wafelka do lodów. Wstawiłam pościel do prania. Pobawiłam się z dzieckiem. Rozwiesiłam pościel za domem - uwielbiam wysuszone ubrania i pościel na wietrze.
W domu dałam dziecku jeść i na zakupy wio. Po powrocie dziecko - zmiana pieluchy i jedzenie. Emilka chwilkę się pobawiła i niespodzianka. Znowu zmiana pieluchy więc trzeba dupinę umyć w wannie. Położyłam Emilkę spać. Poszłam zabrać wyschniętą pościel zza domu. Wstawiłam drugie pranie - białe rzeczy. W dwóch garnkach grzałam jedzenie dla siebie i dla męża. Męża jeszcze nie ma ale nie będę musiała już mu rozmrażać obiadu bo tylko sobie zagrzeje. Obrałam mu do obiadu ziemniaki i zostawiłam w zimnej wodzie. Pościeliłam czystą, białą pościel w sypialni. Rozwiesiłam drugie pranie. Wyrzuciłam śmieci i rozpakowałam pieluszki i ułożyłam szufladzie. Zapomniałam o jedzeniu w kuchni... Trochę się przypaliło więc musiałam przełożyć do drugiego garnka a przypalony garnek moczy się w zlewie.
Zjadłam obiad. Przebrałam mężowi skarpetki i majtki. Kilka sztuk powędrowało na kosza a na ich miejsce trafiły nowe - dzisiaj kupione majtki i skarpetki. Moje nowe trampki również trafiły na półkę.
Uf. Mam chwilę, żeby usiąść. Nie chce mi się już prasować pościeli dla Emilki ani jej upranych kilka dni temu ubrań. Nie mam nawet ochoty czytać książki... Od rana napierdziela mnie głowa. Nie, nie boli tylko napierdziela jakby mi ktoś ją od środka rozsadzał...
Był dzisiaj listonosz i przyniósł mi część książek. Reszta jeszcze w drodze do mnie.
Zastanawiam się po co mi te książki jak jeszcze tyyyle poprzednich książek czeka na swoje pięć minut?
Od góry:
1. "Bajki dla niektórych dorosłych" Arentowicza - już przeczytana. Pożyczona od Bujaczka. Jakąś recenzję napiszę za kilka dni.
2."Łaska utracona" Bree Despain - pożyczona od Bujaczka
3. "Hyperversum" Cecilia Randall - jak wyżej.
4. "Kobieta bez twarzy" Anna Fryczkowska - kupiona na Targu z książkami
5. "44 scotland street" Alexander McCall Smith - z akcji książka na wakacjach
6. "Saszeńka" Simon Sebag Montefiore - dzisiejszy zakup w Auchan bo była promocja i kosztowała 28,50zł
7. "Złodziejka książek" Markus Zusak - pożyczona od siostry ciotecznej. Kiedyś próbowałam ją przeczytać ale jakoś bez entuzjazmu do niej podeszłam. Po sobotniej wizycie u siostry mam ją u siebie ponownie. Tym razem liczę na efektywne podejście do rzeczy.
A głowa napierdziela mnie dalej... Więc nie dziwcie się, że nawet na książkę nie mam nastroju. Bo jak tu czytać jak nie można się skupić a ból wciąż o sobie przypomina?
Candy. Pewnie zaglądacie do mnie z niecierpliwością i czekacie na wyniki. Przepraszam Was ale wyniki pojawią się w ciągu 2-3 dni.
Znacie Brises i jej cudowne prace? No więc będę miała kolejne cudeńka, które Brises wyczarowuje. Robi się album na urodziny dla mojego naj, naj, naj przyjaciela. Nie przyjaciółki tylko przyjaciela właśnie. I kartka urodzinowa dla niego. Robi się też scrap ze zdjęciem Emilki i złote myśli na powiedzonka Emilki. Na razie Emilka na wszystko pokazuje paluszkiem i mówi: "a" a my się domyślamy o co jej chodzi ale jak zacznie mówić to notesik jak znalazł. Potem może zapomnę o takim notesiku a tak będę miała już pod ręką gotowy. Jak cudeńka będą gotowe to się pochwalę.
Zmykam do kuchni do apteczki po tabletki bo głowa dzisiaj żyć nie daje. Staram się nie brać tabletek od bólu od tak ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień bo ból nie do zniesienia...
Rano z Emilką do lekarza na szczepienie. Po drodze do domu wstąpiłam kupić pieczywo i gazetę a Emilce wafelka do lodów. Wstawiłam pościel do prania. Pobawiłam się z dzieckiem. Rozwiesiłam pościel za domem - uwielbiam wysuszone ubrania i pościel na wietrze.
W domu dałam dziecku jeść i na zakupy wio. Po powrocie dziecko - zmiana pieluchy i jedzenie. Emilka chwilkę się pobawiła i niespodzianka. Znowu zmiana pieluchy więc trzeba dupinę umyć w wannie. Położyłam Emilkę spać. Poszłam zabrać wyschniętą pościel zza domu. Wstawiłam drugie pranie - białe rzeczy. W dwóch garnkach grzałam jedzenie dla siebie i dla męża. Męża jeszcze nie ma ale nie będę musiała już mu rozmrażać obiadu bo tylko sobie zagrzeje. Obrałam mu do obiadu ziemniaki i zostawiłam w zimnej wodzie. Pościeliłam czystą, białą pościel w sypialni. Rozwiesiłam drugie pranie. Wyrzuciłam śmieci i rozpakowałam pieluszki i ułożyłam szufladzie. Zapomniałam o jedzeniu w kuchni... Trochę się przypaliło więc musiałam przełożyć do drugiego garnka a przypalony garnek moczy się w zlewie.
Zjadłam obiad. Przebrałam mężowi skarpetki i majtki. Kilka sztuk powędrowało na kosza a na ich miejsce trafiły nowe - dzisiaj kupione majtki i skarpetki. Moje nowe trampki również trafiły na półkę.
Uf. Mam chwilę, żeby usiąść. Nie chce mi się już prasować pościeli dla Emilki ani jej upranych kilka dni temu ubrań. Nie mam nawet ochoty czytać książki... Od rana napierdziela mnie głowa. Nie, nie boli tylko napierdziela jakby mi ktoś ją od środka rozsadzał...
Był dzisiaj listonosz i przyniósł mi część książek. Reszta jeszcze w drodze do mnie.
Zastanawiam się po co mi te książki jak jeszcze tyyyle poprzednich książek czeka na swoje pięć minut?
Od góry:
1. "Bajki dla niektórych dorosłych" Arentowicza - już przeczytana. Pożyczona od Bujaczka. Jakąś recenzję napiszę za kilka dni.
2."Łaska utracona" Bree Despain - pożyczona od Bujaczka
3. "Hyperversum" Cecilia Randall - jak wyżej.
4. "Kobieta bez twarzy" Anna Fryczkowska - kupiona na Targu z książkami
5. "44 scotland street" Alexander McCall Smith - z akcji książka na wakacjach
6. "Saszeńka" Simon Sebag Montefiore - dzisiejszy zakup w Auchan bo była promocja i kosztowała 28,50zł
7. "Złodziejka książek" Markus Zusak - pożyczona od siostry ciotecznej. Kiedyś próbowałam ją przeczytać ale jakoś bez entuzjazmu do niej podeszłam. Po sobotniej wizycie u siostry mam ją u siebie ponownie. Tym razem liczę na efektywne podejście do rzeczy.
A głowa napierdziela mnie dalej... Więc nie dziwcie się, że nawet na książkę nie mam nastroju. Bo jak tu czytać jak nie można się skupić a ból wciąż o sobie przypomina?
Candy. Pewnie zaglądacie do mnie z niecierpliwością i czekacie na wyniki. Przepraszam Was ale wyniki pojawią się w ciągu 2-3 dni.
Znacie Brises i jej cudowne prace? No więc będę miała kolejne cudeńka, które Brises wyczarowuje. Robi się album na urodziny dla mojego naj, naj, naj przyjaciela. Nie przyjaciółki tylko przyjaciela właśnie. I kartka urodzinowa dla niego. Robi się też scrap ze zdjęciem Emilki i złote myśli na powiedzonka Emilki. Na razie Emilka na wszystko pokazuje paluszkiem i mówi: "a" a my się domyślamy o co jej chodzi ale jak zacznie mówić to notesik jak znalazł. Potem może zapomnę o takim notesiku a tak będę miała już pod ręką gotowy. Jak cudeńka będą gotowe to się pochwalę.
Zmykam do kuchni do apteczki po tabletki bo głowa dzisiaj żyć nie daje. Staram się nie brać tabletek od bólu od tak ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień bo ból nie do zniesienia...
piątek, 15 lipca 2011
Stosik kobiecej lektury i candy
Zacząć od dobrej czy złej wiadomości?
Tradycyjnie od złej. Znowu wydałam pieniądze na książki... Co z tego, że książka kosztowała średnio 6zł jak wydałam w sumie 60zł... No tak, promocja. Zresztą Sabinka namawiała aż namówiła. To przez nią jestem biedniejsza o 60zł...
Czekają na swoją kolej. Moja siostra też kupiła. Nawet nie musiałam jej namawiać. Dałam jej namiary - podesłałam link i też kupiła. Dwa pakiety. Więc jak przeczyta swoje a ja swoje to się wymienimy. Jak dobrze mieć siostrę...
Czekam na kilka książek od Bujaczka Ona mi wysłała kilka do przeczytania a ja jej. Wymiana międzyblogowa. Nie mam już pieniędzy na książki a w bibliotece nie ma wszystkich, które chcę przeczytać. Dobrze, że można się między sobą wymienić książkami wiedząc, że moje książki trafią w dobre ręce i nie będę zniszczone.
A teraz dobra wiadomość. Dobra dla Was. Dla mnie też dobra.
Postanowiłam nie czekać aż minie termin imieninowego candy.
Możesz stać się właścicielką "Lunchu w Paryżu".
Ale, ale. Żeby nie było zbyt łatwo. Zasady są takie:
1. Zostaw komentarz pod tym postem z chęcią przygarnięcia książki i KONIECZNIE poleć mi książkę porywającą od pierwszej strony. Nie może to być klasyka i nie może to być książka, którą już ktoś w swoim komentarzu tutaj polecił. Jeśli polecisz mi już książkę poleconą, nie weźmiesz udziału w losowaniu
2. Kwestia banerka. Tutaj się trochę o Was dowiem. Masz do wyboru czy zostawisz podlinkowany baner czy nie.
- pozostawienie banerka na swoim blogu będzie świadczyło o tym, że nie jesteś egoistką (egoistką) i lubisz dzielić się z innymi,
- ale nie pozostawienie banerka będzie oznaczało, że zwiększasz swoje szanse w losowaniu bo im mniej osób o tym wie tym jesteś bliżej książki...
3. Candy tylko dla osób blogujących - odwiedzę Was i chętnie poznam nowe blogi.
Losowanie 1 września, na koniec wakacji i okresów urlopowych.
Podoba się taka niespodzianka candy?
Jeśli chcesz pozostawić banerek to masz go tutaj
Książkę wysyłam tylko na terenie kraju. Jeśli zgodzisz się pokryć koszty wysyłki za granicę, zapraszam do losowania.
Na adres do wysyłki czekam 7 dni kalendarzowych. Po tym czasie książka zostaje u mnie.
Tradycyjnie od złej. Znowu wydałam pieniądze na książki... Co z tego, że książka kosztowała średnio 6zł jak wydałam w sumie 60zł... No tak, promocja. Zresztą Sabinka namawiała aż namówiła. To przez nią jestem biedniejsza o 60zł...
Czekają na swoją kolej. Moja siostra też kupiła. Nawet nie musiałam jej namawiać. Dałam jej namiary - podesłałam link i też kupiła. Dwa pakiety. Więc jak przeczyta swoje a ja swoje to się wymienimy. Jak dobrze mieć siostrę...
Czekam na kilka książek od Bujaczka Ona mi wysłała kilka do przeczytania a ja jej. Wymiana międzyblogowa. Nie mam już pieniędzy na książki a w bibliotece nie ma wszystkich, które chcę przeczytać. Dobrze, że można się między sobą wymienić książkami wiedząc, że moje książki trafią w dobre ręce i nie będę zniszczone.
A teraz dobra wiadomość. Dobra dla Was. Dla mnie też dobra.
Postanowiłam nie czekać aż minie termin imieninowego candy.
Możesz stać się właścicielką "Lunchu w Paryżu".
Ale, ale. Żeby nie było zbyt łatwo. Zasady są takie:
1. Zostaw komentarz pod tym postem z chęcią przygarnięcia książki i KONIECZNIE poleć mi książkę porywającą od pierwszej strony. Nie może to być klasyka i nie może to być książka, którą już ktoś w swoim komentarzu tutaj polecił. Jeśli polecisz mi już książkę poleconą, nie weźmiesz udziału w losowaniu
2. Kwestia banerka. Tutaj się trochę o Was dowiem. Masz do wyboru czy zostawisz podlinkowany baner czy nie.
- pozostawienie banerka na swoim blogu będzie świadczyło o tym, że nie jesteś egoistką (egoistką) i lubisz dzielić się z innymi,
- ale nie pozostawienie banerka będzie oznaczało, że zwiększasz swoje szanse w losowaniu bo im mniej osób o tym wie tym jesteś bliżej książki...
3. Candy tylko dla osób blogujących - odwiedzę Was i chętnie poznam nowe blogi.
Losowanie 1 września, na koniec wakacji i okresów urlopowych.
Podoba się taka niespodzianka candy?
Jeśli chcesz pozostawić banerek to masz go tutaj
Książkę wysyłam tylko na terenie kraju. Jeśli zgodzisz się pokryć koszty wysyłki za granicę, zapraszam do losowania.
Na adres do wysyłki czekam 7 dni kalendarzowych. Po tym czasie książka zostaje u mnie.
wtorek, 12 lipca 2011
Tygrysie wzgórza
Pozwól się oczarować historii zakazanej miłości, która naznacza całe życie.
Koniec XIX wieku, południowe Indie. Nad brzegiem strumienia zjawiskowo piękna Dewi i jej przyjaciel Dewanna beztrosko się bawią. Są nierozłączni niczym ziarenka kardamonu.
Kilka lat później Dewi poznaje Maću, sławnego pogromcę tygrysa. Ta chwila zmienia wszystko. Dziewczyna już wie, że nie pokocha nikogo innego. Kiedy w sercu Dewanny budzi się uczucie do Dewi, sprawy przybierają tragiczny obrót…
Zapierające dech w piersiach opisy nieprzeniknionej dżungli, łagodnych wzgórz i plantacji kawy tworzą egzotyczne tło sagi o sile namiętności i przeznaczenia.
Opis i zdjęcie pochodzą z portalu lubimyczytac.pl
Zachęcona Waszymi recenzjami, wydałam ostatnie pieniądze i końcem czerwca kupiłam i mam. Książka zauroczyła mnie okładką. Miłą w dotyku i hipnotyzującą. Kolory, kobieta na okładce, makijaż, ubiór. To sprawiło, że bez czytania przeniosłam się w inny świat.
Po raz pierwszy miałam w rękach książkę, której historia dzieje się w Indiach.
Pierwsze strony źle mi się czytało. Malutkie literki i historia, która nie wciągnęła mnie od początku. Ale później było lepiej. Od momentu... Nie, nie napiszę od którego momentu książka mnie wciągnęła. Was też pewnie wciągnie.
Dużym plusem tej książki są kolory, zapachy, przyprawy, rośliny... To one sprawiają, że przeniosłam się do Indii. Czułam kardamon, curry, widziałam pola ryżu, smakowałam kawę, mierzyłam kolorowe sari. Chodziłam po czerwonej ziemi, jadłam jedzenie i uczestniczyłam w życiu indyjskiej rodziny.
Poznacie historię kobiety, która nie ma łatwego życia choć jest piękna i kochana przez wszystkich. Zadziorna i uparta. Osiąga wszystko co chce. Z pewnym wyjątkiem... Ale nie na wszystko człowiek ma wpływ. Czasem pod wpływem impulsu a czasem dlatego, że inaczej nie wypada, jej życie układa się inaczej niż ona sama by chciała. Życie pisze różne scenariusze a Dewi dzielnie gra główną rolę i walczy o siebie i swoją rodzinę.
Na okładce jest napisane, że ta książka jest indyjskim przeminęło z wiatrem. Ja tak nie uważam. Moim zdaniem "Tygrysie wzgórza" są indyjską sagą, której nie można porównać z żadną inną książką.
Polecam wszystkim, którzy chcą przenieść się w ciepłe klimaty i poczuć zapachy, smaki i zobaczyć kolory Indii.
poniedziałek, 11 lipca 2011
Statystyka i wymianka shabby chic
No właśnie.
A jestem tu w blogowym świecie od końca lutego bieżącego roku.
W tym miesiącu stuknie dziesięć tysięcy wyświetleń mojego bloga.
Rewelacja! W życiu nie myślałam, że to tak szybko będzie. Że tyle razy do mnie zajrzycie.
Dziękuję też każdej z siedemdziesięcu pięciu osób, że obserwują mojego bloga. Również nie spodziewałam się takiej liczby zaczynając pisanie.
W związku z 10 tysięczną odsłoną, osoba która 10 tysięczny raz wyświetli bloga i zrzuci screena oraz prześle mi e-mailem wraz ze swoim adresem, otrzyma niespodziankę. Nie wiem jeszcze co to będzie. Niespodziewajka to będzie.
Więc stali bywalcy, bądźcie czujni.
Jakiś czas temu zgłosiłam się do wymianki u Malowanego Imbryczka Wymianka w stylu shabby chic. I jest to dla mnie o tyle stresujące, że jeszcze nigdy nie brałam udziału w wymiance. A tu termin jest zobowiązujący.
Robię niespodziankę dla Kachny Kachna, nie martw się, niespodzianka dla Ciebie już się robi. Powiem więcej. Taką samą rzecz robię też dla siebie. Nareszcie mam motywację. Już dawno chciałam tą rzecz dla siebie zrobić ale zawsze jakoś czasu nie było. A tu teraz musiał się czas znaleźć i będę miała ja i Kachna.
Mam nadzieję, że się jej spodoba bo mam stres...
Oczywiście jak już zrobię niespodziankę dla Kachny to się pochwalę i zdjęcia pokaże. Pokażę też co Kachna wyczarowała dla mnie. A ciekawa jestem, ciekawa...
Zmykam do swojej kruszynki ale wcześniej idę zrobić pyszną kawę z mlekiem i do tego jagodzianka z jagodami zamiast dżemu...
A jestem tu w blogowym świecie od końca lutego bieżącego roku.
W tym miesiącu stuknie dziesięć tysięcy wyświetleń mojego bloga.
Rewelacja! W życiu nie myślałam, że to tak szybko będzie. Że tyle razy do mnie zajrzycie.
Dziękuję też każdej z siedemdziesięcu pięciu osób, że obserwują mojego bloga. Również nie spodziewałam się takiej liczby zaczynając pisanie.
W związku z 10 tysięczną odsłoną, osoba która 10 tysięczny raz wyświetli bloga i zrzuci screena oraz prześle mi e-mailem wraz ze swoim adresem, otrzyma niespodziankę. Nie wiem jeszcze co to będzie. Niespodziewajka to będzie.
Więc stali bywalcy, bądźcie czujni.
Jakiś czas temu zgłosiłam się do wymianki u Malowanego Imbryczka Wymianka w stylu shabby chic. I jest to dla mnie o tyle stresujące, że jeszcze nigdy nie brałam udziału w wymiance. A tu termin jest zobowiązujący.
Robię niespodziankę dla Kachny Kachna, nie martw się, niespodzianka dla Ciebie już się robi. Powiem więcej. Taką samą rzecz robię też dla siebie. Nareszcie mam motywację. Już dawno chciałam tą rzecz dla siebie zrobić ale zawsze jakoś czasu nie było. A tu teraz musiał się czas znaleźć i będę miała ja i Kachna.
Mam nadzieję, że się jej spodoba bo mam stres...
Oczywiście jak już zrobię niespodziankę dla Kachny to się pochwalę i zdjęcia pokaże. Pokażę też co Kachna wyczarowała dla mnie. A ciekawa jestem, ciekawa...
Zmykam do swojej kruszynki ale wcześniej idę zrobić pyszną kawę z mlekiem i do tego jagodzianka z jagodami zamiast dżemu...
piątek, 8 lipca 2011
"Rzeka szaleństwa" Marek P.Wiśniewski
Michał Marlowski - współczesny człowiek-nikt, jako pracownik firmy spedycyjnej bierze udział w nietypowym dla siebie przedsięwzięciu - przetransportowaniu barką ze Szczecina do Sieradza kilkudziesięciometrowej, bazaltowej rzeźby. Podczas rejsu dochodzi do serii dziwnych zdarzeń, sensu których Marlowski nie potrafi zrozumieć.
Odbiorcą ładunku okazuje się niezwykła kobieta; przedziwna Kirke, niszcząca ludzi, jednocześnie wydobywająca ich z osobistych piekieł.
To powieść o psychomanipulacji, która jednocześnie leczy, i jednocześnie patroszy ludzi, zmieniając ich w uzależnione od „Pani“ roboty. To historia romansu kobiety i młodszego od niej mężczyzny; miłości i poszukiwania swego miejsca w świecie. To w końcu opowieść o kobiecie, która chciała zmienić świat, choćby za wszelką cenę.
Opis i zdjęcie pochodzą z portalu lubimyczytac.pl
Książka przywędrowała do mnie prosto z Włóczykijki
Przyznam się Wam, że doczytałam książkę do 152 strony. Po czym stwierdziłam, że nie ma sensu czytać dalej, skoro czeka na mnie stosisko innych, ciekawszych lektur.
Rzeka szaleństwa wcale mnie nie porwała. Nie była dla mnie rzeką szaleństwa. Nie wciągnęła mnie. Wcale a wcale. Tak się mówiło będąc dzieckiem, prawda? Przynajmniej ja z siostrą tak mówiłyśmy. To była dygresja.
Denerwowało mnie ciągłe płynięcie, znajdowanie topielców, kłótnie na barce, zastanawianie się Michała po co on płynie na barce skoro jego zadaniem nie jest pilnowanie transportowanego towaru...
Owszem, autor pisze normalnym, potocznym językiem. Jak zauważyła jedna z uczestniczek Włóczykijki, potrafi wpleść niecenzuralne słownictwo, które nie jest tak rażące jak w "Teleznoweli" Rafała Skarżyckiego. Mi wulgaryzmu tutaj nie przeszkadzały.
Książka jest napisana w pierwszej osobie. Michał, główny bohater opowiada wszystko dokładnie. Przedstawia nam swoje emocje. Przypomina sobie swoje dzieciństwo, spotyka rodziców i siebie w dzieciństwie.
Męczyło mnie to wszystko. Za dużo jak dla mnie opisywanych sytuacji, otoczenia, ludzi, wspomnień.
Może jestem dziwna albo się nie znam na dobrych książkach ale ta nie jest dla mnie. Nie zaintrygowała mnie. Owszem, w dwóch czy trzech momentach na chwilę wstrzymałam oddech bo byłam ciekawa dlaczego taka sytuacja miała miejsce i co będzie dalej. Ale to tylko tyle. Jak na ponad trzysta stron to za mało.
Tym razem, przed przeczytaniem "Rzeki szaleństwa", nie sprawdziłam opisu książki i nie przeczytałam recenzji osób, które miały już w domu tę książkę. Nie chciałam w żaden sposób nastawiać się do kolejnej odsłony Włóczykijki.
Jeśli ktoś lubi przez pół książki podobne sytuacje i dużo opisów to polecam.
W przeciwnym wypadku zachęcam do lektury książki telefonicznej. Z pewnością będzie się działo...
Mąż pyta żony: "Co do cholery dzisiaj robiłaś?"
Trafiłam na blogu codzienne życie na bardzo życiową i prawdziwą historię. Chyba każda z nas dobrze zna pytanie męża gdy ten wraca do domu po pracy: co do cholery dzisiaj robiłaś??!! - pyta mąż żony...
Poczytajcie:
Mąż wrócił z pracy i zobaczył, jak trójka jego dzieci siedziała przed domem, ciągle ubrana w piżamy i bawiła się w błocie wśród pustych pudełek po chińszczyźnie, porozrzucanych po całym ogródku. Drzwi do auta żony były otwarte, podobnie jak drzwi wejściowe do domu i nie było najmniejszego śladu po psie. Mężczyzna wszedł do domu i zobaczył jeszcze większy bałagan. Lampa leżała przewrócona, a chodnik był zawinięty pod samą ścianę.
Na środku pokoju głośno grał telewizor na kanale z kreskówkami, a jadalnia była zarzucona zabawkami i różnymi częściami garderoby. W kuchni nie było lepiej: w zlewie stała góra naczyń, resztki śniadania były porozrzucane po stole, lodówka stała szeroko otwarta, psie jedzenie było wyrzucone na podłogę, stłuczona szklanka leżała pod stołem, a przy tylnych drzwiach była usypana kupka z piasku.
Mężczyzna szybko wbiegł na schody, depcząc przy okazji kolejne zabawki i kolejne ciuchy, ale nie zważał na to, tylko szukał swojej żony. Zaniepokoił się, że może jest chora, albo że stało się coś poważnego. Zobaczył, że spod drzwi do łazienki wypływa woda. Zajrzał do środka i zobaczył mokre ręczniki na podłodze, rozlane mydło i kolejne porozrzucane zabawki. Kilometry papieru toaletowego leżały porozwijane między tym wszystkim, a lustro i ściany były wymalowane pastą do zębów.
Przyspieszył kroku i wszedł do sypialni, gdzie znalazł swoją żonę, leżącą na łóżku w piżamie i czytającą książkę. Spojrzała na niego, uśmiechnęła się i zapytała jak mu minął dzień. Popatrzył na nią z niedowierzaniem i zapytał:
- Co tu się dzisiaj działo?
Uśmiechnęła się ponownie i odpowiedziała:
- Pamiętasz, kochanie, że codziennie jak wracasz z pracy do domu, to pytasz mnie, co ja do cholery dziś robiłam?
- Tak - odpowiedział z niechęcią.
- Więc dziś tego nie zrobiłam.
Czy w tej historii jest coś nieprawdziwego?
A to już z autopsji historia.
Kilka miesięcy temu, będąc u cioci w odwiedzinach, jakoś temat sam się zaczął. I się zaczęło... Był też cioci syn z żoną no i ja z mężem i Emilką. Oczywiście strony były podzielone: mój mąż i mój brat cioteczny (syn cioci)a druga strona to ja, ciocia i jej synowa. Dyskusja zażarta. Każdy ciągnie w swoją stronę. Panowie, że nie mamy roboty siedząc w domu a my, że i owszem i to od cholery. Po kilku dniach od wizyty u cioci stało się tak, że mój mąż miał dzień wolny i był cały dzien w domu. Mam na myśli dzień w tygodniu a nie weekend. Około godz 15:00 usiadłam na chwilę i mówię do męża: "no i właśnie nic w domu nie robię a od tej roboty do dopiero teraz usiadłam na chwilę oddech złapać". Na co on stwierdził, że faktycznie i nie wiedział...
Poczytajcie:
Mąż wrócił z pracy i zobaczył, jak trójka jego dzieci siedziała przed domem, ciągle ubrana w piżamy i bawiła się w błocie wśród pustych pudełek po chińszczyźnie, porozrzucanych po całym ogródku. Drzwi do auta żony były otwarte, podobnie jak drzwi wejściowe do domu i nie było najmniejszego śladu po psie. Mężczyzna wszedł do domu i zobaczył jeszcze większy bałagan. Lampa leżała przewrócona, a chodnik był zawinięty pod samą ścianę.
Na środku pokoju głośno grał telewizor na kanale z kreskówkami, a jadalnia była zarzucona zabawkami i różnymi częściami garderoby. W kuchni nie było lepiej: w zlewie stała góra naczyń, resztki śniadania były porozrzucane po stole, lodówka stała szeroko otwarta, psie jedzenie było wyrzucone na podłogę, stłuczona szklanka leżała pod stołem, a przy tylnych drzwiach była usypana kupka z piasku.
Mężczyzna szybko wbiegł na schody, depcząc przy okazji kolejne zabawki i kolejne ciuchy, ale nie zważał na to, tylko szukał swojej żony. Zaniepokoił się, że może jest chora, albo że stało się coś poważnego. Zobaczył, że spod drzwi do łazienki wypływa woda. Zajrzał do środka i zobaczył mokre ręczniki na podłodze, rozlane mydło i kolejne porozrzucane zabawki. Kilometry papieru toaletowego leżały porozwijane między tym wszystkim, a lustro i ściany były wymalowane pastą do zębów.
Przyspieszył kroku i wszedł do sypialni, gdzie znalazł swoją żonę, leżącą na łóżku w piżamie i czytającą książkę. Spojrzała na niego, uśmiechnęła się i zapytała jak mu minął dzień. Popatrzył na nią z niedowierzaniem i zapytał:
- Co tu się dzisiaj działo?
Uśmiechnęła się ponownie i odpowiedziała:
- Pamiętasz, kochanie, że codziennie jak wracasz z pracy do domu, to pytasz mnie, co ja do cholery dziś robiłam?
- Tak - odpowiedział z niechęcią.
- Więc dziś tego nie zrobiłam.
Czy w tej historii jest coś nieprawdziwego?
A to już z autopsji historia.
Kilka miesięcy temu, będąc u cioci w odwiedzinach, jakoś temat sam się zaczął. I się zaczęło... Był też cioci syn z żoną no i ja z mężem i Emilką. Oczywiście strony były podzielone: mój mąż i mój brat cioteczny (syn cioci)a druga strona to ja, ciocia i jej synowa. Dyskusja zażarta. Każdy ciągnie w swoją stronę. Panowie, że nie mamy roboty siedząc w domu a my, że i owszem i to od cholery. Po kilku dniach od wizyty u cioci stało się tak, że mój mąż miał dzień wolny i był cały dzien w domu. Mam na myśli dzień w tygodniu a nie weekend. Około godz 15:00 usiadłam na chwilę i mówię do męża: "no i właśnie nic w domu nie robię a od tej roboty do dopiero teraz usiadłam na chwilę oddech złapać". Na co on stwierdził, że faktycznie i nie wiedział...
środa, 6 lipca 2011
Moja domowa biblioteczka i o "Teleznoweli" Skarżyckiego słow parę
Za oknem wciąż pada. A ja lubię słuchać jak deszcz spada na blaszany parapet i stuka w dachówki. Lubię, gdy do pokoju przez otwarte okno wpada zapach deszczu i świeżości. Wczoraj późnym wieczorem czytając książkę i pojąc ciepłą herbatę, skojarzyła mi się jesień. Ale taka wczesna, ciepła jesień. Gdy deszcz coraz częściej wybija rytm jesienny...
Znacie wiersz Leopolda Staffa "Deszcz jesienny"?
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze…
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą…
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich młodem…
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy… Rozpacz tak płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… ref.
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…
Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…
Tak… Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno…
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną…
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą…
Spaliły się dzieci… Jak ludzie w krąg płaczą…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… ref.
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię…
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia…
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Bardzo lubię ten wiersz i twórczość Leopolda Staffa. Wiem, że lato mamy ale za oknem deszczowo a mi się właśnie tak wczoraj skojarzyło. Nie marudzę na pogodę. Nigdy. A Wam jeszcze słońce da popalić i będziecie go miały dosyć... Już ja Was znam...
Pochwalę się swoją domową biblioteczką. Można ją podzielić na dwie części.
Część pierwsza czyli Antykwariat:
a tutaj zbliżenie półki bo na niej jest Kraszewski i Iwaszkiewicz. Książki szczególnie wartościowe ze względu na pisarzy i swój wiek bo najstarsza pochodzi z końca IXX wieku...
A teraz druga część mojej domowej biblioteczki czyli prosto z księgarni
Tak się przedstawia mój księgozbiór. W całym domu mamy ich około siedmiuset sztuk. O ile książki z drugiej części postu są poukładane to te starsze już poukładane nie są. A mi wciąż brakuje czasu, żeby je skatalogować i ułożyć według autorów alfabetycznie. Pierwsze trzy zdjęcia to pomieszczenie nazwane przez nas domowników Biblioteka. Za taką miał ten pokój służyć. Po wprowadzeniu się do tego domu, gdzie mieszkamy (już 15 lat) wciąż brak ochoty do zrobienia porządku w bibliotece. No a teraz jak jest Emilka, biblioteka będzie pokojem Emilki. I coś mi się zdaje, że jak będziemy robili pokój Emilki za kilka lat to dopiero wówczas porządek z książkami zrobię... Książki prezentowane na pierwszych zdjęciach są głównie rodziców ale i moje z dzieciństwa i lat szkolnych.
Jakiś czas temu (około dwóch miesięcy może) dotarła do mnie książka z Włóczykijki "Teleznowela" Rafała Skarżyckiego
Obowiązkiem każdej uczestniczki jest napisanie paru słów na temat danej książki po jej przeczytaniu. Do tej pory nie napisałam nawet jednego zdania bo nie przeczytałam książki. Dlaczego?
Przez kilka pierwszych stron jest aż gęsto od przekleństw, których miejsca w książce nie rozumiem... Nie, że wogóle w książce, tylko w tej, konkretnej. Nie rozumiem po co autor aż tyle ich tam zmieścił? Chciał się pochwalić, że zna czy że nie robi błędów w tych wyrazach? Nie wiem. Głównie to mnie zraziło do książki. Nie ukrywam, że zanim się do niej zabrałam, przeczytałam kilka niepochlebnych recenzji. I po części pewnie to też miało wpływ na moją reakcję gdy książka do mnie zawędrowała.
Odpuściłam sobie lekturę bo czekało mnie stosisko innych, bardziej obiecujących. Tak więc nawet nie wiem o czym książka. To znaczy wiem bo z tyłu napisał wydawca ale nie wiem z autopsji.
Dzisiaj dotarła do mnie "Rzeka szaleństwa" Marka P. Wiśniewskiego.
Zobaczymy co z tego będzie.
Odłożyłam na bok "Tygrysie wzgórza" i biorę się za "Rzekę...".
Dam znać jak przeczytam ostatnie zdanie.
Znacie wiersz Leopolda Staffa "Deszcz jesienny"?
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze…
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą…
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich młodem…
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy… Rozpacz tak płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… ref.
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…
Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…
Tak… Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno…
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną…
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą…
Spaliły się dzieci… Jak ludzie w krąg płaczą…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… ref.
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię…
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia…
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Bardzo lubię ten wiersz i twórczość Leopolda Staffa. Wiem, że lato mamy ale za oknem deszczowo a mi się właśnie tak wczoraj skojarzyło. Nie marudzę na pogodę. Nigdy. A Wam jeszcze słońce da popalić i będziecie go miały dosyć... Już ja Was znam...
Pochwalę się swoją domową biblioteczką. Można ją podzielić na dwie części.
Część pierwsza czyli Antykwariat:
a tutaj zbliżenie półki bo na niej jest Kraszewski i Iwaszkiewicz. Książki szczególnie wartościowe ze względu na pisarzy i swój wiek bo najstarsza pochodzi z końca IXX wieku...
A teraz druga część mojej domowej biblioteczki czyli prosto z księgarni
Tak się przedstawia mój księgozbiór. W całym domu mamy ich około siedmiuset sztuk. O ile książki z drugiej części postu są poukładane to te starsze już poukładane nie są. A mi wciąż brakuje czasu, żeby je skatalogować i ułożyć według autorów alfabetycznie. Pierwsze trzy zdjęcia to pomieszczenie nazwane przez nas domowników Biblioteka. Za taką miał ten pokój służyć. Po wprowadzeniu się do tego domu, gdzie mieszkamy (już 15 lat) wciąż brak ochoty do zrobienia porządku w bibliotece. No a teraz jak jest Emilka, biblioteka będzie pokojem Emilki. I coś mi się zdaje, że jak będziemy robili pokój Emilki za kilka lat to dopiero wówczas porządek z książkami zrobię... Książki prezentowane na pierwszych zdjęciach są głównie rodziców ale i moje z dzieciństwa i lat szkolnych.
Jakiś czas temu (około dwóch miesięcy może) dotarła do mnie książka z Włóczykijki "Teleznowela" Rafała Skarżyckiego
Obowiązkiem każdej uczestniczki jest napisanie paru słów na temat danej książki po jej przeczytaniu. Do tej pory nie napisałam nawet jednego zdania bo nie przeczytałam książki. Dlaczego?
Przez kilka pierwszych stron jest aż gęsto od przekleństw, których miejsca w książce nie rozumiem... Nie, że wogóle w książce, tylko w tej, konkretnej. Nie rozumiem po co autor aż tyle ich tam zmieścił? Chciał się pochwalić, że zna czy że nie robi błędów w tych wyrazach? Nie wiem. Głównie to mnie zraziło do książki. Nie ukrywam, że zanim się do niej zabrałam, przeczytałam kilka niepochlebnych recenzji. I po części pewnie to też miało wpływ na moją reakcję gdy książka do mnie zawędrowała.
Odpuściłam sobie lekturę bo czekało mnie stosisko innych, bardziej obiecujących. Tak więc nawet nie wiem o czym książka. To znaczy wiem bo z tyłu napisał wydawca ale nie wiem z autopsji.
Dzisiaj dotarła do mnie "Rzeka szaleństwa" Marka P. Wiśniewskiego.
Zobaczymy co z tego będzie.
Odłożyłam na bok "Tygrysie wzgórza" i biorę się za "Rzekę...".
Dam znać jak przeczytam ostatnie zdanie.
niedziela, 3 lipca 2011
Zakupy w Ikea i trochę porządków domowych
W piątek pojechałam do Ikea na zakupy z myślą kupienia firanko - zasłon do kuchni, tudzież pokoju.
Nie kupiłam... Cena zaporowa jak na naszą obecną sytuacje finansową.
Ale nie wyszłam ze sklepu z pustymi rękoma :) Kupiłam cztery ramki na zdjęcia. W każdej ramce można włożyć dwa zdjęcia o wymiarach 10cm x 15cm albo jedno 17cm x 24m.
Już dawno chciałam kupić ramki ale również cena nie była przystępna. A tu w piątek niespodzianka. Normalnie ramka taka kosztuje 16zł a dla klubowiczów Ikea Family można ją było kupić za niecałe 8zł. I kupiłam i mam
Tak mi ramki przypadły do gustu, że pojechałam dzisiaj do Ikeai raz jeszcze. I tu niespodzianka bo ramek już nie było... To świadczy o promocji artykułu.
Ale pojadę raz jeszcze w tygodniu. Może znowu będą dostępne.
Dzisiaj za to kupiłam dwa duże pudła kartonowe na ubranka Emilki. Nie robiłam jeszcze porządku w jej ubrankach a w komodzie już nie było miejsca. Jeden karton zapełniony i porządki zrobione. W szufladach w komodzie zrobiło się miejsce na inne ubrania i przy okazji przypomniałam sobie o wielu ubrankach, w których Emilka jeszcze nie chodziła.
A jutro kolejny tydzień. Będzie padało?
Nie kupiłam... Cena zaporowa jak na naszą obecną sytuacje finansową.
Ale nie wyszłam ze sklepu z pustymi rękoma :) Kupiłam cztery ramki na zdjęcia. W każdej ramce można włożyć dwa zdjęcia o wymiarach 10cm x 15cm albo jedno 17cm x 24m.
Już dawno chciałam kupić ramki ale również cena nie była przystępna. A tu w piątek niespodzianka. Normalnie ramka taka kosztuje 16zł a dla klubowiczów Ikea Family można ją było kupić za niecałe 8zł. I kupiłam i mam
Tak mi ramki przypadły do gustu, że pojechałam dzisiaj do Ikeai raz jeszcze. I tu niespodzianka bo ramek już nie było... To świadczy o promocji artykułu.
Ale pojadę raz jeszcze w tygodniu. Może znowu będą dostępne.
Dzisiaj za to kupiłam dwa duże pudła kartonowe na ubranka Emilki. Nie robiłam jeszcze porządku w jej ubrankach a w komodzie już nie było miejsca. Jeden karton zapełniony i porządki zrobione. W szufladach w komodzie zrobiło się miejsce na inne ubrania i przy okazji przypomniałam sobie o wielu ubrankach, w których Emilka jeszcze nie chodziła.
A jutro kolejny tydzień. Będzie padało?
sobota, 2 lipca 2011
Prawo matki
Jej syn został oskarżony o zabójstwo. Jak daleko posunie się, by go chronić? Świetna powieść, dobrze napisana i do końca trzymająca w napięciu! Równie porywająca, co książki Jodi Picoult.
Piętnastoletni Andy Lockwood cierpi na zespół alkoholowy płodu (FAS). Mówi wszystko, co mu ślina na język przyniesie i nie potrafi przewidzieć konsekwencji swojego zachowania. Jego matka, Laurel, postanowiła przez całe życie wynagradzać chłopcu swój błąd. Była uważna i opiekuńcza – może nawet nadopiekuńcza. Mimo to pewnego dnia zgodziła się, żeby Andy poszedł bez opieki na zabawę w miejscowym kościele. Kto mógł przypuszczać, że budynek stanie w płomieniach? Na szczęście chłopiec wychodzi z pożaru bez szwanku – co więcej, ratuje swoich kolegów. Niestety policja zaczyna podejrzewać go o podłożenie ognia, a Laurel musi zadać sobie pytanie, na ile zna własnego syna… i do czego się posunie, by – zgodnie z obietnicą – chronić go za wszelką cenę?
Opis pochodzi z portalu lubimyczytac.pl
Pierwsze kilka zdań z książki:
"Laurel.
Zabrali mi synka, kiedy miał zaledwie dziesięć godzi. Jamie nazwał go Andrew po ojcu, bo wydawało się, że to imię do niego pasuje. Parę razy wypowiedzieliśmy je, sprawdzając, jak brzmi. Andrew. Potem nagle zniknął. Zapomniałam policzyć mu paluszki i sprawdzić, jaki kolor mają jego włoski. Co ze mnie za matka?
Walczyłam o niego tak, jak tonący walczy o powietrze.
Minął cały rok, zanim znowu wzięłam go w ramiona. W końcu mogłam swobodnie oddychać i wiedziałam, że nigdy, przenigdy go już nie oddam."
Napisałam ten fragment dlatego, że czytając popłynęły mi łzy. Pewnie tak by się nie stało, gdybym nie była mamą rocznej Emilki.
I pochłonęłam książkę za jednym razem. Książka budzi dużo emocji. Czytając czułam empatię. Wczułam się w rolę Lauren. Matki, która może znowu stracić swoje dziecko. Matki, która nie wie już czy zna swoje dzieci. Matki, która na nowo przeżywa strach, ból i niepewność.
"Prawo matki" to książka, którą powinnyście przeczytać.
Nie chciałabym być na miejscu Lauren, gdy zabierano jej syna którego dopiero co urodziła... Pamiętam narodziny swojej córeczki... Najcudowniejszy moment w moim życiu...
Książka, która mówi o konsekwencjach picia alkoholu będąc w ciąży. Konsekwencjach dla dziecka. Ale również o konsekwencjach dla matki dziecka i rodziny. Bo zabranie dziecka zaraz po narodzinach chyba jest dla matki największą karą?
Dużo się dzieje. Każdy z bohaterów ma jakąś tajemnicę. Losy się splatają a czytelnik nawet się nie spodziewa takich rozwiązań.
Na końcu znowu czytamy co myśli Lauren. Życie jej nie szczędzi bo może teraz stracić... Przeczytajcie to będziecie wiedziały kogo może stracić tym razem.
Polecam bo sama nie często mogę przeczytać tak dobrą i porywającą książkę.
Piętnastoletni Andy Lockwood cierpi na zespół alkoholowy płodu (FAS). Mówi wszystko, co mu ślina na język przyniesie i nie potrafi przewidzieć konsekwencji swojego zachowania. Jego matka, Laurel, postanowiła przez całe życie wynagradzać chłopcu swój błąd. Była uważna i opiekuńcza – może nawet nadopiekuńcza. Mimo to pewnego dnia zgodziła się, żeby Andy poszedł bez opieki na zabawę w miejscowym kościele. Kto mógł przypuszczać, że budynek stanie w płomieniach? Na szczęście chłopiec wychodzi z pożaru bez szwanku – co więcej, ratuje swoich kolegów. Niestety policja zaczyna podejrzewać go o podłożenie ognia, a Laurel musi zadać sobie pytanie, na ile zna własnego syna… i do czego się posunie, by – zgodnie z obietnicą – chronić go za wszelką cenę?
Opis pochodzi z portalu lubimyczytac.pl
Pierwsze kilka zdań z książki:
"Laurel.
Zabrali mi synka, kiedy miał zaledwie dziesięć godzi. Jamie nazwał go Andrew po ojcu, bo wydawało się, że to imię do niego pasuje. Parę razy wypowiedzieliśmy je, sprawdzając, jak brzmi. Andrew. Potem nagle zniknął. Zapomniałam policzyć mu paluszki i sprawdzić, jaki kolor mają jego włoski. Co ze mnie za matka?
Walczyłam o niego tak, jak tonący walczy o powietrze.
Minął cały rok, zanim znowu wzięłam go w ramiona. W końcu mogłam swobodnie oddychać i wiedziałam, że nigdy, przenigdy go już nie oddam."
Napisałam ten fragment dlatego, że czytając popłynęły mi łzy. Pewnie tak by się nie stało, gdybym nie była mamą rocznej Emilki.
I pochłonęłam książkę za jednym razem. Książka budzi dużo emocji. Czytając czułam empatię. Wczułam się w rolę Lauren. Matki, która może znowu stracić swoje dziecko. Matki, która nie wie już czy zna swoje dzieci. Matki, która na nowo przeżywa strach, ból i niepewność.
"Prawo matki" to książka, którą powinnyście przeczytać.
Nie chciałabym być na miejscu Lauren, gdy zabierano jej syna którego dopiero co urodziła... Pamiętam narodziny swojej córeczki... Najcudowniejszy moment w moim życiu...
Książka, która mówi o konsekwencjach picia alkoholu będąc w ciąży. Konsekwencjach dla dziecka. Ale również o konsekwencjach dla matki dziecka i rodziny. Bo zabranie dziecka zaraz po narodzinach chyba jest dla matki największą karą?
Dużo się dzieje. Każdy z bohaterów ma jakąś tajemnicę. Losy się splatają a czytelnik nawet się nie spodziewa takich rozwiązań.
Na końcu znowu czytamy co myśli Lauren. Życie jej nie szczędzi bo może teraz stracić... Przeczytajcie to będziecie wiedziały kogo może stracić tym razem.
Polecam bo sama nie często mogę przeczytać tak dobrą i porywającą książkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)