A moją przygodę z biblioteką wspominam tak:
Do szkoły podstawowej chodziłam w latach '86 - '94. W klasach I-III każda klasa miała swoją małą biblioteczkę w swojej sali. W naszej sali książki stały na regaliku z tyłu pomieszczenia. Książki wypożyczała nam pani wychowawczyni. Wypożyczać książki można było (chyba) jednego dnia tygodnia na dużej przerwie. Pamiętam, że mało dzieci wówczas zostawało na przerwie w sali i interesowało się książkami. Książka była dla mnie wtedy (jest do dzisiaj) magiczna. Była tajemnicą. Biorąc ją do ręki czułam się tak jakbym miała w ręku cukierek, którego bardzo dawno nie jadłam. Każdą książkę
brałam do ręki z uwagą i powagą. Doczekać się nie mogłam powrotu do domu i odrobienia lekcji, żeby potem wziąć do ręki tę książki i poznać co kryje w sobie.
Szkoda, że nie ma już karty czytelnika ze szkoły podstawowej bo chętnie zweryfikowałabym teraz co czytałam i ile przeczytałam.
Gdy zaczęłam klasy IV-VIIII chodziłam już do biblioteki szkolnej, która była dostępna dla pozostałych uczniów. To też był dla mnie magiczny moment. Więcej książek, regałów, nowa karta czytelnika, nowe panie bibliotekarki, które lubiły mnie z wzajemnością. O ile klasowa biblioteka w czasie klas I-III kojarzy mi się z dużą ilością światła dziennego i przestrzeni to szkolna biblioteka w kolejnych latach jest ciemna. Okna pozasłaniane przez regały i książki i ciągle panujący mrok oraz świecące się światło pod sufitem. W bibliotece pracowała pani z długim warkoczem. Potem dołączyła do niej druga bibliotekarka. Obydwie panie zawsze się do mnie uśmiechały i były miłe.
Teraz przyszło mi do głowy, że nie pamiętam biblioteki w szkole średniej. Była wogóle czy nie? Nie wiem...
Od szkoły podstawowej przez kilka lat była posucha w czytaniu książek.Czytałam, owszem ale w małych ilościach. Nawet bardzo małych bo było to kilka książek na cały rok.
Nie pamiętam dokładnie kiedy to miało miejsce. Przyszła kiedyś do mnie przyjaciółka (mieszkała w bloku obok) i spytała moich rodziców, czy może mnie zaprowadzić do biblioteki publicznej, żebym się do niej zapisała. Ponieważ nie byłam wówczas pełnoletnia zgodę musieli wyrazić rodzice i brali na siebie za pożyczone książki odpowiedzialność. Nie zawiedli się. Każda pożyczona przeze mnie książka trafiła spowrotem do biblioteki. Od tego czasu do biblioteki publicznej chodziłyśmy zawsze we dwie. Nie pamiętam o czym rozmawiałyśmy po drodze, czy szłyśmy prosto do biblioteki. Ale pamiętam, że zawsze w bibliotece panowała niemożliwa cisza i trzeba było szorować podłogę ;) Bo wówczas obowiązywało jeszcze szuranie albo szorowanie podłogi specjalnymi, dużymi, prostokątnymi szmatami na których stawiało się nogi w butach. Taki pomysł PRL-owski, żeby "serwis sprzątający" miał mniej roboty.
Dzisiaj już się (chyba) takich praktyk nie spotyka. A przynajmniej ja o nich nie słyszałam.
W bibliotece spędzałam za każdym razem co najmniej godzinę. Chodziłam kilka razy przy regałach z książkami. Najpierw zerkałam na grzbiety, potem brałam do ręki i czytałam o czym jest dana pozycja. Wszystko działo się powoli, z namaszczeniem. Zdarzało się też, że gdy już jakąś książkę miałam w ręku i chciałam ją pożyczyć to w rezultacie książka lądowała na swoim miejscu a ja szukałam i wybierałam dalej.\
Moje chodzenie do biblioteki i wybieranie książek było dłuższe i bardziej emocjonalne niż chodzenie na zakupy ciuchowe. Tych nigdy nie lubiłam i nadal nie lubię. Za to wśród książek mogę przebywać godzinami.
I tak to pamiętam.
Jak Wy wspominacie swoją przygodę z biblioteką? Nie, nie z książką tylko z biblioteką właśnie. Spośród Waszych opowieści i historii wylosuję/wybiorę jedną osobę, do której powędruje książka oczywiście :)
1 czerwca losowanie. Proszę o wstawienie banerka na swoim blogu. Pytanie tylko do blogowiczów.
źródłó: http://www.e-warszawa.com/media/pics/biblioteki.jpg |
Moje pierwsze spotkanie z biblioteką odbyło się w podstawówce, po pasowaniu na ucznia. Nasza pani zaprowadziła nas do takiego ogromnego pokoju wypełnionego po sufit książkami. Każdy mógł założyć sobie kartę i wybrać bajkę do domu. Pamiętam do tej pory moje ogromne podniecenie tym jaką lekturę wybrać. Wszystkie były zachęcające, kolorowe, pachnące. Nie pamiętam już jakiego dokonałam wyboru ale od tego momentu zakochałam się w książkach. Wygrywałam wszystkie szkolne konkursy czytelnicze aż po liceum, czym budziłam zdziwienie. Ja po prostu czytałam i nawet nie miałam pojęcia, że ktoś podlicza wypożyczane przeze mnie książki :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKiedyś w czasach o których wspominasz biblioteki zakładano też w domach prywatnych. Tak właśnie było w moim domu. Moja mama pracowała przez jakiś czas w bibliotece gminnej . Potem założyła filię biblioteki we własnym domu . Pieniążki z tego było niewielkie , ale jaka frajda . Często pomagałam mamie wypożyczać książki. Sama je " połykałam" w mega ilościach.Wyobraźcie sobie - schodzicie na parter domu a tam półki pełne książek. Teraz czytam mniej , bo praca zawodowa , obowiązki rodzinne , ale wciąż marzę o takim pokoju z piękną biblioteczką w moim domu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń