Wczoraj uspaliśmy naszego domownika psa. Miał 13 lat i wabił się Pluto.
Trafił do nas przez przypadek. To on wybrał nas a nie my jego. Prawdopodobnie komuś uciekł albo ktoś go wyrzucił. I siedział pod naszą bramą. Nie pomagało wyprowadzanie psa od naszej bramu bo ciągle pod nią wracał no i już został. W moje imieniny. Miał około roku. Był chory i nie miał apetytu. Wyleczyliśmy go i zamieszkał z nami. Miał swoja budę. Nie był absolutnie na łańcuchu. Uwielbiał chodzić na spacery. Nie ugryzł nigdy nikogo. Nie latał za suczkami.
Zaraz po Bożym Narodzeniu nie jadł i słaniał się na łapach. U weterynarza trudno było określić co mu dolega. Miał kilka przypadłości. Zapadniętą śledzionę, bardzo powiększone serce, chore nerki, złą morfologię. Przez dwa tygodnie miał w domu kroplówki i kilka razy dziennie dostawał lekarstwa. Potem spuchła mu łapa. Przy szczegółowych badaniach okazało się, że jeszcze nowotwór jądra. Od kilu dni znowu nie miał apetytu choć normalnie już chodził. Gdyby go ktoś zobaczył to powiedziałby, że psu nie dajemy jeść bo kości miał widoczne i zapadnięty brzuch z braku apetytu. Wczoraj tata wspólnie z weterynarzem podjęli decyzję, że najlepszym rozwiązaniem dla psa i dla nas jest eutanazja.
Tata wrócił do domu bez Pluta... W domu panuje żałoba a wszystko przypomina nam o naszym przyjacielu i domowniku. Pusta buda, z której nie wystaje pysk, sprzątnięte miski na jedzenie i wodę. Nikt nie szczeka na podwórku, nie przybiega żeby go pogłaskać...Drugi pies wąchał dzisiaj jego budę. A buda pusta...
I tylko pozostaje pytanie czy dobrze zrobiliśmy podejmując taką decyzję? A może udałoby się Pluta wyleczyć i żyłby jeszcze z nami kilka lat?
A ja siedzę i płaczę... Za kilka dni moje urodziny i już wiem co chciałabym na nie dostać. Zdrowego Pluta...
Wtedy, gdy do nas przyszedł i siedział pod bramą uratowaliśmy go i daliśmy dom oraz miłość. A wczoraj zawiedliśmy jego zaufanie do nas bo świadomie wybraliśmy dla niego śmierć... I to boli najbardziej...
I to są minusy posiadania zwierząt. Łzy po ich stracie...
A w domu są jeszcze dwa koty i pies. I chcemy mieć następne zwierzęta...
Tak mi przykro. W takich sytuacjach zawsze człowiek zastanawia się, czy podjął właściwą decyzję, wierzę, że weterynarz zrobił co mógł.
OdpowiedzUsuńW swoim życiu miałam dwa psy. Azor dożył sędziwego wieku 19 lat, a Sunia mając 11 lat zaginęła bez wieści. Płakałam non stop. Później nastał czas, że przygarnęłam dwa psiaki, rudych braci :). Niestety jeden nie wiadomo jak wydostał się z ogrodzenia i wpadł pod samochód... Koszmar. Nie mogłam patrzeć na smutnego Lolka. Ze schroniska wzięliśmy suczkę i wzmocniliśmy ogrodzenie. Psy mają się dobrze, my też. Po co to piszę? a no po to, że teraz czujesz wielki ból i tęsknotę, ale przyjdzie czas, że Pluto będzie ciepłym wspomnieniem i pamiętaj, że w żadnym razie nie zawiedliście jego zaufania, był kochany i dbaliście o niego jak najlepiej. Niestety czasami z chorobą się nie wygra. Trzymaj się dzielnie.
Takie jest życie niestety. Każdy się rodzi i umiera nie ważne czy człowiek czy zwierzę. Moja sunia miała prawie 15 lat odeszła sama w nocy można by powiedzieć miała szczęście, a może to my mieliśmy to szczęście,że nie musieliśmy podejmować takiej decyzji jak Twój tata. Suczka mojej teściowej nie miała tego szczęścia po dość długim leczeniu też mąż zdecydował się na eutanazję. Trzymaj się dzielnie,przytulam.
OdpowiedzUsuńDoskonale wiem jak się czujesz. Współczuję Ci. Pamiętam jak kilka lat temu, zadzwoniła do mnie babcia i poweidziała, że uśpili Aspenę (tak miała na imię), była labradorem. Mimo że nie był to mój pies, bardzo ją lubiłam, można nawet powiedziec że kochałam. Była duża, czarna i na pierwszy rzut oka wyglądała na groznego psa. Owszem często przewracała ludzi, gdy się z nią bawiliśmy, ale nigdy nikogo nie skrzywdziła. Jak dowiedziałam się o tym, że jest uspiona, przez cały dzień płakałam i nie mogłam się uspokoić, a to był pierwszy raz kiedy tak plakalam za psem. Od tamtej pory, zawsze każdy wspomina tego mądrego psa, jaka była piękna, mądra i przyjazna, jak uciekała nam, przewracała itd. Teraz uśmiecham się, gdy oglądam zdjęcia razem z nią, ale wtedy to było straszne. Dlatego, trzymaj się ciepło. Mimo, że żaden pies nie zastąpi tego, zawsze będziesz miała miłe wspomnienia z nim związane, a to jest ważne. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Współczuję ja też przeżyłam odejście moich dwóch piesków suni wilczurki i pieska kundelka.Bardzo je kochałam tak jak Ty Pluto.Bez psa wytrzymałam miesiąc. Teraz znowu mam 2 pieski.Sunię wilczurkę i kundelka pieska i chociaż są inne niż tamte to cieszę się że są ze mną.Po tamtych zostały zdjęcia i ciepłe wspomnienia.A te psiaki kocham bardzo i życie jest weselsze.Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńBeata
Bardzo mi przykro. Strata przyjaciela zawsze boli. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńWspółczuję :( Wiem co czujesz. My też musieliśmy podjąć tą decyzję po 10 wspólnych latach. :( Jutro minie miesiąc odkąd Maxa nie ma z nami. jest smutno, cicho, nikt nie szczeka, nie wita, nie domaga się spaceru, nie chce ciasteczka .... :( Ach przytulam :*
OdpowiedzUsuńPrzykro mi kochana... Brak mi słów. Wiem co czujesz bo nam pies, którego mam od dziecka zaginął i nigdzie go nie ma ;(
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ;*
pamiętam jak nasz pies odchodził. miała raka wątroby. to było tuż przed Bożym Narodzeniem parę lat temu. była dyskusja o uśpieniu, decyzję zostawiliśmy na "po świętach". odeszła (słowo zdechła nie przechodzi mi przez usta) drugiego dnia świąt... wiem jak to boli. teraz nasza kotka coraz starsza a ja już się boję, że będzie powtórka
OdpowiedzUsuńwiem co czujesz kochana, bo sama jak odeszła nasza pierwsza kocica które miała 18 lat , miała raka sutków i nie przeżyła operacji, wybudziła się ale po 12 godzinach zdechła, była cale życie z naszymi dziećmi, miałam doła jak wulkan głębokiego jak patrzyłam jak kota usypia i jak płaczą moje dzieci, bardzo Ci współczuję i przytulam
OdpowiedzUsuńbuźka
Trafiłam tu przez przypadek ale potrafię Cię zrozumieć. Przeżywałam to samo-wszystkie wątpliwości czy dobrze postąpiłam- po pretensje do samej siebie że tak się stało a potem tylko ogromna strata( teraz zrozumienie po 2 latach, że nic się już nie dało zrobić)Reks miał 12 lat trafił przez przypadek znaleziony i przyniesiony przez ojca jako szczenię.
OdpowiedzUsuńPewnego dnia pojawił się guz- na początku diagnostyka operacja i walka o niego. Przez 3,5 miesiąca nadzieja, że się uda wygrać z nowotworem Jego życie. Aż nadszedł dzień w którym wet stwierdził,że już nic więcej nie da się zrobić a mój przyjaciel z dnia na dzień będzie słabszy i trzeba pomóc mu odejść, żeby nie cierpiał. Widziałam w Jego oczach,że był słaby ale serce kazało mu żyć dla mnie-bo przecież od 12 lat stanowiliśmy nierozłączny duet. To bardzo trudna decyzja- bo potem następuje setki pytań po sobie czy gdyby nie to może by wyzdrowiał, po co ja to zrobiłam może nadal trzeba walczyć... Tylko czy jego cierpienie miałoby sens tylko dlatego,że chciałam by żył?? Nie, dlatego też prawdziwy przyjaciel pozwala odejść drugiemu kiedy przychodzi ten moment i zostaje z nim do końca.