wtorek, 28 czerwca 2011

Od przybytku głowa nie boli - kolejny stos

Mówią, że nie boli a mnie boli... Bo:
- wydałam kolejny raz pieniądze na książki, choć wciąż sobie obiecuję, że tylko będę się wymieniać,
- mąż o tym nic nie wie i się nie dowie,
- czasu na czytanie mało bo późnym wieczorem gdy domownicy śpią, mi też oczy się zamykają.
No więc mnie głowa boli bo zastanawiam się wciąż, kiedy to przeczytam. Całe szczęście, że czytam dla siebie i recenzji nie muszę pisać (nie umiem zresztą).


Od dołu:
- Co ludzie powiedzą? - Sherryl Woods z księgarni taniej książki za 15zł
- Zamówienie z Francji - Anna J. Szepielak z wymiany na LC
- Dziewczyna, która pływała z delfinami Sabina Berman - zakup własny w internecie
- Lato - książeczka dla Emilki w księgarni taniej książki za 12zł
- Oblicze zdrady April Henry, Lis Wiehl - zakup własny u Izuś
- Sanktuarium Nora Roberts również zakup własny u Izuś
- Kamuflaż Ewa Ostrowska - jak wyżej u Izuś
- Kochanek z zaświatów Barbara Wood - również u Izuś
- Makatka Grochola i Szelągowska - zakup własny w Biedronce
- Naznaczona Kristin Cast wymiana na LC
- Obudzić szczęście Susan Wiggs zakup u Domi
- Wybrańcy losu Gabriella Podle zakup na Targu książki
- Prawo matki Diane Chamberlain również zakup własny u Domi

Takie książki u mnie zawitały i się rozgościły. Teraz czekają na swoje pięć minut. Czy Wy też macie zawsze problem, którą książkę zacząć czytać, gdy taki wybór?

Zmykam do czytania bo czasu mam mało też przez blogi. Ciekawa jestem co u Was i czasu mi na książki nie starcza...

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Jak to było rok temu - historia porodu

26 czerwca Emilka skończyła roczek.
Moje największe szczęście kochane bezwarunkowa miłością...


Dzień wcześniej czyli 25 czerwca 2010 czułam skurcze. Ale pojechałam jeszcze z moją mamą do lekarza na badania. Nie mówiłam mamie, że mam skurcze bo zaczęłaby się denerwować niepotrzebnie. Skurcze były co 20 minut i były znośne.
W ciągu dnia czas między skurczami się zmniejszał a ból się nasilał. Ponieważ miałam ochotę na placki ziemniaczane to najadłam się na sztywno, bo po porodzie wiedziałam, że o plackach tylko będę mogła pomarzyć.
Wieczorem z pracy wrócił mąż. Powiedziałam, że mam skurcze coraz częściej i żeby spodziewał się nocnej pobudki. A rozmowę z mężem przeprowadziłam około 22:00
Długo nie wytrzymałam... Tuż po ółnocy obudziłam męża, żebyśmy jechali bo ból jest nie do zniesienia. Wody co prawda nie odeszły a skurcze byłt co 7 minut, ale miałam nadzieję, że w szpitalu dostanę znieczulenie i będzie lepiej.
W szpitalu Bielańskim zbadano mnie na KTG i lekarz stwierdził, że mam jakieś dziwne skurcze bo na badaniu ich nie widać... Dostałam dwa zastrzyki rozkurczające, żeby wykluczyć ewentualnie inne dolegliwości aniżeli skurcze porodowe. Zastrzyki skurczy i bólu nie wyeliminowały. Było już około godz 2 w nocy... Ponieważ w szpitalu Bielańskim nie było miejsca na porodówce, lekarka dzwoniła po wszystkich szpitalach w Warszawie i nigdzie nie było miejsca... Wiedziałam, że tak będzie. Ale najgorsze dopiero miało nadejść...
Do wyboru był szpital w Wołominie albo Nowym Dworze Mazowieckim. Jako, że nie wpadłam na pomysł wcześniej, żeby sprawdzić jakie są szpitale w okolicy i jakie w nich panują warunki, wybrałam szpital w Nowym Dworze, bo bliżej mojego miejsca zamieszkania aniżeli Wołomin.
Mąż jechał na złamanie karku a ja się prężyłam i stękałam w samochodzie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca... Do tego doszedł jeszcze strach bo mąż jechał jak wariat, choć nie wiem zupełnie dlaczego... Przecież jeszcze nie rodziłam. To były tylko skurcze co 7 minut... Ale mężczyźni panikują więc zapierdzielał przed siebie...

Dojechaliśmy do Powiatowego Szpitala w Nowym Dworze Mazowieckim i tu niespodzianka. Szpital zamknięty na cztery spusty. Nigdzie żywego ducha, nie można się do środka dostać. Więc mąż dzwoni na 999 i mówi, że jest z rodzącą żoną pod szpitalem ale nie możemy się dostać do środka. Za chwilkę ze szpitala wyszła zaspana pani twierdząc, że ona cały czas jest na dyżurce a drzwi są otwarte... Ja w tym czasie stałam przy samochodzie. Ani siedzieć ani stać bo ból jak jasna cholera...

Jesteśmy w środku. Mąż torbę przyniósł a ja poszłam do gabinetu na badanie. Na kozetce w trakcie badania i płacząc z bólu dowiedziałam się, że u nich w szpitalu nie dają znieczulenia bo mają tylko jednego anestezjologa na cały szpital... Więc do płaczu z bólu doszedł płacz ze złości i bezsilności... Łzy leciały jedna po drugiej wielkie jak groch... Nie, to nie koniec niespodzianek. Na kozetce dowiedziałam się też, że nie mają w szpitalu ciepłej wody bo w Nowym Dworze trwają akurat prace związane z węzłem ciepłowniczym i potrwają dwa tygodnie...
Zajebiście...

Dobrze, że był prąd to czajnik na wodę i grzanie wody oraz kąpiel po porodzie w miednicy załatwiły sprawę...
Cała noc na nogach bo skurcze co 5 a potem co 3 minuty. I tylko kołdra wędrowała to na moje plecy bo mi zimno, to na łóżko bo mi gorąco... I tak cała noc... na nogach na stojąco, kucając, chodząc, trochę się kładąc. A mąż w tym czasie pomagał, przykrywał, otwierał i zamykał okno bo mi zimno i ciepło co chwilę...
Dzwonił do rodziców, żeby przywieźli czajnik bo tu ciepłej wody niet... Chodził do lekarki bo ja zaczynałam słabnąć i ciemno przed oczami mi się robiło... Sprawdzał czas między skurczami. A jak już się na dobre zaczął poród i na świat przyszła Emilka, przeciął pępowinę :)
I cały czas był przy mnie co mi bardzo pomogło w trudnych chwilach całej nocy a potem porodu...

I tak oto mamy na świecie naszą najkochańszą Emilkę.
Naszą Emileczkę calineczkę. Aniołka, najgrzeczniejszego na świecie. Który nie płacze, nie miał kolek, ma apetyt, nie choruje, ząbki rosną bez problemu i bez skutków ubocznych (czytaj: płaczu). Grzecznie śpi i spała całe nocy z przerwą na jedzonko. Teraz już nie je w nocy oczywiście. Dziecko, które kładziemy do łóżeczka, dajemy skoczka (mykusia w języku Emilki i naszym) i wychodzimy z pokoju a Emilka sama usypia.

I za to wszystko dziękujemy Panu Bogu, że nam dał Emilkę...
Bo już jedną duszyczkę straciliśmy w 2009 roku... Zawsze będziemy o niej pamiętać i ją kochać choć jej nie widzieliśmy...






Na szczęście, moja kochana córka, która miała przyjść na świat o 10:40 nie sprawiła mi zawodu i przyszła na świat szybciutko, sprawiając mi miłą niespodziankę.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Dylemat młodej mamy: żłobek czy dalej urlop wychowawczy

Od kilku tygodni coraz bardziej ten temat chodzi mi po głowie.
teoretycznie od października wracam do pracy. Teoretycznie od września Emilka idzie do żłobka. Teoretycznie bo im bliżej września tym więcej mam wątpliwości, więcej pytań... Pytań bez odpowiedzi oczywiście.

Byłam dzisiaj w jednym klubie malucha, 5 minut drogi spacerkiem od domu ale nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Miałam wrażenie, że mojej Emilki nikt tam nie przypilnuje, żeby na głowę nie zrzuciła sobie zabawek albo inne dziecko jej nie uderzyło niechcący. Emilka byłaby tam najmłodszym dzieckiem... Pani jakaś taka młoda siksa... Nie mam do niej nic ale nie sprawiała wrażenia osoby, która potrafi upilnować maluszka. Może i potrafi tylko ja mam inne wrażenie?

Za godzinę jadę do jeszcze jednego miejsca. Ciut dalej bo 5 minut drogi samochodem już a nie spacerkiem ale tam są małe dzieci: od 3 miesiąca a właścicielka i opiekunka dzieci ma doświadczenie i jest pielęgniarką. Przez telefon budziła większe zaufanie niż pani w pierwszym miejscu.
To moje pierwsze wrażenia z dwóch dzisiejszych rozmów. Jedna face to face a druga telefoniczna.

A moje wątpliwości i pytania brzmią:
Dać dziecko do żłobka czy zostać w domu jeszcze na urlopie wychowawczym?
Emilka we wrześniu będzie miała roczek i dwa miesiące. Dużo czy nie? Zostać z nią czy wrócić do pracy?
Dać do żłobka, żeby uczyła się z innymi dziećmi bawić i dzielić? Krzywda się jej nie będzie działa jak mamy nie będzie widziała przez 8 godzin dziennie... Nikt jej nie będzie przecież bił i głodził.
Zawsze mogę przecież dalej iść na urlop wychowawczy...
Czy będzie chorowała czy nie będzie chorowała?
Czy jej rozwój emocjonalny ucierpi na rozłące z mamą?
Kto będzie bardziej cierpiał na rozłące" Emilka czy ja?

W tej chwili finansowo nie jest tragicznie ale mieszkamy z moimi rodzicami więc zawsze rodzice pomogą... Ale ja chcę być niezależna i nie mieć u rodziców zaległości z rachunkami bieżącymi.
Nie chcę wciąż być wdzięczną rodzicom za pomoc. Choć jak wrócę do pracy a będę czasem pracowała do 21:00 to ktoś będzie musiał Emilkę odebrać i się nią zająć: dać jeść, pobawić się, wykąpać i spać położyć... Mąż ma takie godziny pracy, że lepiej nie pytać...
I znowu będę zależna od rodziców w kwestii opieki nad Emilką... Jak nie urok to sraczka jak to mówią. Ehhh


niedziela, 19 czerwca 2011

Zlot scrapbookingowy i moja pierwsza kartka

Byłam wczoraj na zlocie. Żałuję tylko, że przybyłam tak późno bo zlot już dobiegał końca. A ja nie miałam czasu, żeby obejść wszystko, zobaczyć i może coś kupić... I nie spotkałam żadnej z Was i to mnie boli najbardziej.e

A na zlocie byłam przede wszystkim po to, żeby wziąć udział w warsztatach na ślubną kartkę sztalugową, prowadzonych przez Oliwiean

No i mam za sobą swój pierwszy raz. Zrobiłam pierwszą kartkę. Do tego ślubną, sztalugową i w fioletach. Nie bardzo jestem z niej zadowolona bo to była kartka zrobiona bez przemyślenia. Robiona raczej po to, żeby techniki się nauczyć. Ale się nauczyłam. I spodobało mi się.

A to moja praca. Zdjęcie do d... bo aparat do d... .



Spodobało mi się robienie kartek i myślę, żeby kupić kilka potrzebnych rzeczy i zacznę takie cuda robić. To wciągające hobby...
Co z tego będzie, nie wiem bo mam słomiany zapał...

czwartek, 16 czerwca 2011

II stos czerwcowy i wiśniowe, ciemne piwo

Jak tylko skończę pisać tego posta to wracam do lektury "Zapomnij o śmierci, mamo!".
Wciągająca historia - pamiętnik młodej, samotnej matki, chorującej na nowotwór.

A ja od południa, od wizyty listonosza, napatrzeć i nacieszyć się nie mogę. Teraz mogę napisać, że jest to stos, w 100% upragniony. I sama nie wiem od której książki mam zacząć... Każda mnie bardzo interesuje, kilka z nich kupiłam po dobrych i obiecujących recenzjach, na kilka polowałam aż upolowałam.

Od dołu leżą:

- Jutrzejsza miłość Shirley Abbott - zakup własny
- Lunch w Paryżu Elizabeth Bard - zakup własny
- Natalii 5 Olgi Rudnieckiej też zakup własny. Na tę książkę jestem wręcz napalona po recenzjach
- Uprowadzona Lucy Chrostopher zakup własny
- Dwa wybory Dianne Wolfer z wymiany na LC
- Hormon nieszczęścia Danuty Noszczyńskiej pożyczona od siostry
- Dziewiętnaście minut Jodi Picoult z wymiany na LC

Czekam jeszcze na kilka książek (już do mnie wysłane) z wymiany na LC i kilka sztuk mam nadzieję, sfinalizować na LC.

I od której tu zacząć? Chyba będę rzucać monetą a i tak nie będę miała łatwego wyboru... Najbardziej kusi Natalii 5
A czekają jeszcze książki z biblioteki... Chyba na jakiś czas biblioteka pójdzie w niepamięć albo będę pożyczała po jednej, dwie książki a nie po pięć na tydzień,jak do tej pory. Bo nie dam rady normalnie. Ile można wytrzymać sypiając po kilka godzin na dobę i aktywnie uczestniczyć w rozwoju rocznego dziecka a do tego prowadzić dom?
Oczy na zapałki i czytam bo książki mnie wciągają. A czekają następne i następne i następne...

A w tytule jest wiśniowe piwo bo takie właśnie mam do towarzystwa do książki na teraz. Smacznego...

środa, 15 czerwca 2011

Efekt kobiety

To tytuł książki.
Zastanawiałam się trochę co ten tytuł oznacza? Czy to kobieta jest tym efektem?
Czy efekt kobiety to wynik jakiegoś jej działa, pracy...
I kuźwa, nie wiem...

Dostałam tę książki z akcji Włóczykijka zupełnie niespodziewanie. Wiedziałam, że ma do mnie dotrzeć kiedyś tam ale nie wiedziałam, że to kiedyś tam będzie kilka dni temu.

Nie mogłam się zabrać do przeczytania tej książki... Leżała, leżała i leżała. W międzyczasie przeczytałam dwie inne a ona dalej czekała. A przecież czas leci...
Okładka nie jest zachęcająca (jak dla mnie) i taka jakaś niewyględna... Prawda?

Jak już się za nią wzięłam to połknęłam ją na dwa razy. Ano na dwa bo przy pierwszym podejściu przy dwusetnej stronie zamykały mi się już oczy.
Moja recenzja tym razem będzie składała się z cytatów. Bo one same Was zachęcą. Jestem tego pewna :)
No to lecim:

"... A teraz zamknij oczy - mówił, ciągle trzymając mnie w objęciach - i wyobraź sobie taką samą czerń nocy, gęstą mgłę, przez którą nieśmiało przedzierają się tęskne westchnięcia kochanków, pojękiwania kurtyzan, brzęk srebrników, a tu, gdzie teraz stoimy - zawiesił głos i ucałował mnie czule w ucho - ekspozycja mleczno - białych piersi różnego kalibru - zachichotał cichutko.
- Widzę - szepnęłam.
Zatrząsł się ze śmiechu.
- Widzę ciebie...
- o! Co robię? - zainteresował się.
- Zatapiasz usta pomiędzy.
- Twoimi, lodowatymi piersiami?
- Dlaczego lodowatymi?
- Bo jest zima, osiemnasty stycznia - znów zatrząsł.
- Hm - zamruczał - ale takie zmrożone piersi też muszą cudownie smakować... jak lody... Poza tym to nie moja wina, że dziś się urodziłaś - uśmiechnął się ciepło i wsunął ostrożnie lodowatą rękę pod mój rozpięty płaszcz, zadarł delikatnie bluzkę i chwycił mocno nagą, bladą pierś."

"... Czekała...
Naga, dostępna, falująca przyspieszonym gorącym oddechem, wilgotna i skupiona tylko na nim. Jego ręce odgadywały pieczołowicie jej pełne piersi, kreśliły, a chwilami nawet rytowały przeróżne geometryczne figury, ugniatały i uciskały niczym drożdżowe ciasto, miękko i dokładnie, by mokry, ukochany przez nią język mógł złożyć im hołd wypisując na pełnych nabrzmiałych chucią sutkach wszelkie znane mu pieszczoty świata.
Potem zapragnęła, by to niesforne, wiotkie i aksamitne narzędzie rozkoszy znalazło się w jej ustach, by mogła poczuć jego krnąbrność na podniebieniu, lecz w swoim nieposłuszeństwie powędrowało daleko poniżej poznanych już piersi..."

I powiedźcie mi, o czym jest ta książka? Nie, nie o sexie. Nie o miłości fizycznej.
O zawiłościach życia jak dla mnie. O trudnych relacjach damsko - męskich, o trudnych związkach, o wyborach nie zawsze trafnych, o ucieczce od siebie, od codzienności. O podporządkowaniu się kobiet rodzinie, życiu. O naszych potrzebach przez pryzmat życia, choroby, marzeń, wstydu, nawrócenia. O nowych miejscach i ludziach. O potrzebie bycia kochaną i kochającą...

Książkę czyta się szybciutko, choć to nie jest zwykłe czytadło. To nie jest romans ani erotyk a szkoda... Cytując, za Jussi, słowa z książki napisane ołówkiem: " Mam nadzieję, że pani małgorzata zdecyduje się kiedyś na napisanie erotyku. Jej wrażliwość na, z pozoru nieistotne szczegóły, pobudza moją wyobraźnię."
Oj, moją też pobudzała, moją też...

I tu muszę Wam napisać, że nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem czytanie książek po nocach, gdy dzieci i mąż już śpią... Bo przecież nie będę czekała naga z przyspieszonym oddechem i nabrzmiałymi sutkami gdy chłop śpi... Eh

Na koniec jeszcze jeden teks, który mnie doprowadził do śmiechu aż trzymałam się za brzuch:
"- Na przykład o Anecie Sadowskiej - mówiłam spokojnie - że strasznie się poci podczas stosunku, boleśnie ssie, jakby dorwała się do surowego boczku. Zresztą ona mi na taką wygląda."

niedziela, 12 czerwca 2011

Jak mieszkają inni? Moja kuchnia i candy.

Jak byłam dużo młodsza - szkoła podstawowa a potem średnia, ale teraz też, często zastanawiałam się jak mieszkają inny. Zawsze, gdy jechałam samochodem z rodzicami i siostrą, zaglądałam ludziom w okna. Najchętniej wtedy, gdy słońce już zaszło a w oknach świeciło się światło. Niestety, firanki i zasłony skutecznie zasłaniały to, co ludzie u siebie urządzili. A szkoda. I do dzisiaj mam ochotę zapukać do drzwi i spytać czy mogę wejść i zobaczyć jak mieszkają inni.

Myślę, że w większości byłaby odpowiedź odmowna...

I dopiero teraz, po latach, gdy internet jest ogólnie dostępny a ludzie coraz bardziej otwarci i mają więcej śmiałości, mogę zapukać do Waszych drzwi i z przyjemnością i ciekawością obejrzeć Wasze mieszkania. Jeszcze dużo jest takich mieszkań, a raczej domów, gdzie pewnie nigdy nie zajrzę, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego.

Dzisiaj zapraszam Was do siebie. Uchylam drzwi, przez które zobaczycie moją kuchnię. Małą ale moją. Zaraz po ślubie, pierwsza rzecz jaką z mężem zrobiliśmy, to kuchnia. Gotowe było pomieszczenie, położona glazura i terrakota. Kolor na ścianach był groszkowo zielony. Dzisiaj, gdybym mogła, zmieniłabym podłogę bo ta jest męcząca w utrzymaniu czystości i meble do kuchni kupiłabym inne. Pewnie tak samo niepraktyczne jak podłoga ale meble byłyby białe i pochodziły z IKEI.

Kręcąc się dzisiaj w kuchni i szykując obiad, wpadłam na banalnie prosty ale genialny pomysł. Nawet nie pomysł a rozwiązanie.

Było tak:

a teraz jest tak:


Jutr jadę do IKEI i kupię firanki, które już wiele razy widziałam w sklepie i u znajomych albo na blogach jednak u siebie nie bardzo. Aż przyszedł wczoraj dzień, że i u siebie "zobaczyłam" firanki i zagoszczą w mojej kuchni.

A reszta kuchni prezentuje się tak:

Na przeciwko stoi stół i dwa krzesła. Na ścianie wiszą jakieś obraziny, bo inaczej tego nazwać nie można. Pomysł mój jest taki, że musi nad stołem zawisnąć półka albo dwie a na niej jakieś dekoracje. Bo pusta ściana świeci jak goła dupa...

A teraz CANDY. Można się już cieszyć.
Ale będzie to candy na zupełnie innych zasadach, niż znacie. Zasady wymyśliłam sama. Zasady trochę egoistyczne ale moje candy to mogę zasady ustalać, prawda? Najwyżej nie będzie chętnych.

Zasady Candy:
- tylko dla osób posiadających bloga
- na swoim blogu umieść baner z candy (zdjęcie poniżej) z linkiem do tego posta
- zapisy do 16 lipca a losowanie 17 lipca. Wyniki również 17 a najpóżniej 18 lipca
- I szansa: zostaw pod tym wpisem komentarz
- II szansa: wyślij do mnie tradycyjną pocztą kartkę z życzeniami imieninowymi, które mam 17 lipca. Kartka nie może do mnie dotrzeć później niż 17 lipca bo wtedy będę losowała spośród Was candy. Adres do siebie podam w e-mailu.
- III szansa to będzie candy wymiana: napisz co mi wyślesz, jeśli los trafi na Ciebie. Gdy ja wylosuję Ciebie i wyślę Ci zestaw kubka z książką to w ramach candy Ty wysyłasz coś dla mnie. Co to będzie?
- wygrane wysyłam na terenie Polski. Jeśli mieszkasz za granicą i chcesz wziąć udział to pokrywasz koszty wysyłki
- po losowaniu na Wasze adresy czekam 7 dni kalendarzowych

Wiem, że trochę to skomplikowane, ale kto powiedział, że wygrana zawsze musi przyjść łatwo?

A do wygrania są trzy zestawy. Oznacza to, że będzie losowanie trzech osób.
Każdy zestaw składa się z kubeczka takiego:

Dwa kubeczki są czerwone z serduszkami a jeden różowy. Do każdego kubeczka będzie książka:

Nie masz wyboru koloru kubeczka ani książki. Co do Ciebie trafi to już będzie niespodzianka.

Lista na cukierki otwarta. Zapraszam, zapraszam, zapraszam.
Mam nadzieję, że wszystko jest jasne.
Podoba się takie candy?

piątek, 10 czerwca 2011

Moje tajemnice - trochę kontrowersyjnie (chyba) i sporo moich zdjęć

Bujaczek sprawił mi niespodziankę i zaprosił do zabawy. Dziękuję.

Miałam trochę problemu ze swoimi tajemnicami. Bo najpierw pomyślałam, że ich nie mam. Potem, że mam ale one nie nadają się na takiego bloga. Musiałby to być blog tylko dla dorosłych a po przeczytaniu moich tajemnic, pomyslały byście sobie o mnie, że jestem walnięta ;)
Wybrałam prawdziwe tajemnice, bo te zwykłe są nudne i nie są tajemnicami. To teraz poczytajcie o mnie:

1. Mąż.
Męża poznałam dzięki ogłoszeniu w telegazecie w TVN-ie... To były czasy, kiedy poznawałam dużo facetów, spotykałam się z nimi na randki (nie mylić z sexem) bo szukałam męża. A ciekawostką jest to, że do dzisiaj rodzice ani siostra nie wiedzą jak się poznaliśmy...



2. Tolerancja.
Jestem bardzo tolerancyjna. Mam dużo znajomych wśród homoseksualistów, w tym przyjaciela. I lubię się wśród nich bawić na dyskotekach choć dyskotek generalnie nie lubię. Trafnie i szybko potrafię rozpoznać czy ktoś jest homo czy nie. Do tego stopnia, że wprost pytam się czy ktoś jest gejem czy lesbijką. Narazie się nie pomyliłam... Myślałam też nad tym: jeśli moje dziecko będzie homoseksualistą to nie będzie to dla mnie żaden problem. I tak będę je kochała jak kocham teraz...



3. Charakter.
Jestem złośliwa, chamska i bezczelna. Jak trzeba. Nie umiem ugryźć się w język i często niechcący ranię ludzi. Oczywiście robię to też świadomie, jak mi ktoś na odcisk nastąpi. Ale o to się nie martwcie. Musiały byście się bardzo postarać. Często powiem coś nieprzyjemnego ale w inteligentny sposób, że nie można się do tego wprost przyczepić... Najpierw mówię a potem myślę...



4. Zrozumienie.
Odkąd zostałam mamą, potrafię zrozumieć kobiety, które tuż po urodzeniu dziecka zostawiają je gdzieś albo potrafią zrobić krzywdę... Rozumiem je bo już wiem, że kobietą wtedy w dużej mierze mogą rządzić hormony. Problem w tym, że jeśli ta kobieta nie ma wsparcia w rodzinie to wtedy kończy się to tragicznie. Choć rozumiem to tego nie akceptuję...



5. 7 przykazanie.
Ano zdarzyło mi się nie raz. Jak byłam mała (podstawówka) kradłam mamie z portfela drobne pieniądze. Nie codziennie rzecz jasna. Kilka razy w miesiącu na drobne wydatki: napój, gumę do żucia czy ulubioną gazetę.
Najgorsze było to, że kradłam mimo, że gdybym poprosiła to mama dałaby mi te pieniądze. Ale też w sklepie jabłko zdarzyło mi się zwinąć i to w ten sposób, że stałam już przy kasie, trzymałam jabłko w ręku a pani go nie policzyła a ja nie przypomniałam. Świadomie. Największa moja kradzież to jak miałam kilka lat. U cioci "pożyczyłam" sobie 2zł. A faktycznie to były 2 tysiące. Dla porównania zarabiało się wówczas średnio miesięcznie kilka tysięcy... Oddaliśmy te pieniądze cioci bo się przyznałam rodzicom. Szkoda...

I tu dalej mam problem z tajemnicami...

6. Pomoc.
Pajacyk, 1% podatku, zbiórka do puszek dla dzieci, zwierzęta. Dzielenie się z innymi nawet gdy sama mam nie za dużo... Podtrzymywanie na duchu, wysłuchanie, dobra rada. Wszelkiego rodzaju zbiórki do puszek. Ostatnio dla małżeństwa spodziewającego się 4 dziecka zorganizowałam ubranka i rzeczy do pielęgnacji maluszka. Jak ktoś prosi mnie na ulicy o pieniądze to ich nie dostanie. Ale jak prosi o jedzenie czy konkretną pomoc to idę do sklepu i kupuję. Najczęściej jedzenie zimą i jesienią...



7. Tatuaż.
Chciałam mieć tatuaż i mam. Zrobiłam go wbrew mamie i tacie ale jak miałam lat dwadzieścia kilka. Jak rodzice się zorientowali, że go mam, to oszukałam, że to tauaż, który zniknie po około pół roku. Po pół roku tata powiedział, że weźmie pumeks i mi go zedrze. Tatuaż mam do dzisiaj a moim śladem poszedł mój brat cioteczny i ma smoka na przedramieniu a teraz moja siostra chce na przedramieniu wytatuować sobie różę.



8. Klasyka: lubię/uwielbiam, nie lubię/ nienawidzę.
Lubię konwalie, czytać książki i różne gazety, prasować, zapach ubrań i pościeli suszonej na podwórku wiosną i latem - pachnące powietrzem i wiatrem. Lubię słońce, truskawki, śmiać się i sprawiać radość innym. Nie lubię odkurzać i ogólnie sprzątać. Nie lubię musieć czegoś zrobić i często robię coś na ostatnią chwilę ale daję radę. Lubię (zakochałam się) w Mediolanie. Lubię flirtować i rozmawiać o sexie. Nie ma dla mnie tematów tabu...


9. Wkręcanie/robienie kawałów/wygłupy.
Mimo skończenia 32 lat nadal jest we mnie dużo dziecka. Często jestem niepoważna, wariatka i lubię się wygłupiać. Lubię robić żarty. Najczęściej wkręcam rodziców bo oni wciąż dają się wkręcać choć mnie znają. Raz, na kilku papierosach (na każdym papierosie w paczce osobno) przystawiłam pieczątkę taty z numerem konta bankowego. Gdy mama paliła papierosa powiedziałam jej, że jest teraz konkurs z numerami na papierosach. Jak w paczce na papierosie jest numer zaczynający się od numeru 08 to się wygrało. Sprawdziła na swoim papierosie i był tam taki numer. Zawołała tatę a tata chwilę się zastanowił i powiedział tak: skąd ja znam ten numer?... Ja wówczas zaczęłam się śmiać i się wydało. Takich numerów jest duuużo więcej...



10. 90 - 60 - 90
Nie, to nie są moje wymiary. To nie są nawet moje wymarzone wymiary. Jestem puszystą kobietą ale akceptuję siebie w 100%. Wychodzę z założenia, że jak komuś nie pasuje to nie musi patrzeć i się ze mną zadawać. Na szczęście nie ma takich ludzi albo się nie przyznają. Mimo mojej figury jestem proporcjonalnie zbudowana i mam kształt klepsydry. Chyba najbardziej pożądany. Uwielbiam chodzić w spódnicach i kieckach bo wówczas najlepiej podkreślam swoje atuty a mam ich trochę, mam. Tu i ówdzie ale więcej tu niż ówdzie. Spytajcie mojego męża...



Raz jeszcze dziękuję Ci Bujaczku za zaproszenie do zabawy. Nie wiedziałam, że sprawi mi to tyle radości.
A ja chętnie poznam tajemnice Modliczki i Smerfetkę

Na koniec bajka.
Bajka o udach i piersiach. Znacie?
Jak się uda to będziemy pierwsi...

Usłyszałam parę minut temu na Vivie... A Wy jakie znacie bajki?

czwartek, 9 czerwca 2011

Jodi Picoult - Linia życia

Kilka miesięcy temu przeczytałam, pierwszą w swoim czytelniczym życiu, książkę Jodi. Było to "Krucha jak lód". Podobała mi się, nie powiem... Nie mam jej już w swoim księgozbiorze bo powędrowała do innej blogowiczki w ramach majówkowej wymianki książkowej organizowanej przez... oczywiście przez Sabinkę

Kiedy "Linia życia" do mnie trafiła z biblioteki, byłam w trakcie czytania "Cukierni pod amorem. Cieślakowie". I tak się stało, że "Linia życia" już za mną a "Cukiernia..." czeka na finał. Ale jestem bliżej niż dalej. A nie czyta się "Cukierni..." mega szybko czy fajnie ale o niej jak skończę ją czytać.

Po lekturze "Króchej jak lód" spodziewałam się, że "Linia życia" też będzie dotykała tematu choroby. Nie wiem dlaczego tak myślałam. W każdym razie nie dotykała. Przynajmniej nie tej cielesnej choroby a duchowej bardziej.
O czym jest książka to pewnie już wiecie z netu albo z okładki książki.
Jakie są moje spostrzeżenia i wrażenia?
Hmmm sama nie wiem. Przeczytałam ją na dwa razy co oznacza, że mnie zainteresowała. Ale nie ma ochów i achów. "Woda dla słoni" podobała mi się dużo bardziej.
Jeśli jesteś już mamą to "Linia życia" pewnie jest też trochę o Tobie. Bo o mnie to jest napewno. Młoda mama, która nie umie się odnaleźć w nowej sytuacji z nowymi doświadczeniami i emocjami. Do tego mąż, który robi karierę w szpitalu więc młoda mama jest sama ze swoimi problemami. Kroplą, która przelała czarę są narodziny Maksa.
Książka jest o mnie bo ja, po urodzeniu Emilki, też chciałabym uciec od męża i córki na jakiś czas i odnaleźć siebie...

Zakończenie książki można było przewidzieć. Jak zawsze w takich chwilach łączy dziecko...

Polecam. Ale nie dlatego, że książka jest rewelacyjna. Polecam, bo to książka dla wszystkim mam...

A ja czekam na "Dziewiętnaście minut"... Z wymiany na LC.

Życzę miłej lektury.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Się ma to szczęście... w bibliotece

Nie ważne czego to szczęście dotyczy. Ważne, że jest i spotyka mnie na różnych płaszczyznach życia i w różnych miejscach.
Poszłam do biblioteki oddać i wypożyczyć książki.
I jak tylko podeszłam do pań bibliotekarek zobaczyłam ją na stoliku z nowościami bibliotecznymi...


Od góry:
- J.Picoult "Linia życia"
- Kim Edwards "Córka opiekuna wspomnień"
- Andromeda Romano-Lax "Hiszpański smyczek"

Pisząc o książce, którą zobaczyłam w bibliotece miałam na myśli "linię życia". I wiecie co? Moja miejsca biblioteka jest bardzo dobrze wyposażona w zbiory książkowe. Jak widać są w niej na bieżąco nowości i bestsellery.
I chwali się to się jej, chwali. A nie jest to biblioteka w Warszawie. To miejsca biblioteka w mieści, gdzie jest do 20 tyś mieszkańców.
Teraz budynek biblioteki jest rozbudowywany bo książek coraz więcej i już nie mają miejsca wszystkich w bibliotece wyeksponować. A mi w to graj!

Druga sprawa, o której chciałam w dwóch słowach. Nie wiem co się dzieje z obserwatorami, ale już trzy razy losowałam spośród obserwujących i wciąż nie zgłasza się wylosowana osoba po odbiór nagrody... Pozostawiam więc nagrodę spośród obserwujących na następny raz. A dygresja moja jest taka, że jak widać, obserwujący to chyba są bo to, żeby być. Ja tego nie rozumiem. Jak ktoś nie chce to może się z obserwujących usunąć. Żaden problem. Nie obrażę się a i pomogę i wyjaśnię jak to zrobić :)

Zmykam czytać bo książki czekają i wertują kartkami :)

niedziela, 5 czerwca 2011

Zapiski niewidomego taty

Od jakiegoś czasu miałam ochotę na tę książkę chyba z racji tytułu i poruszanego tematu. Kilka dni temu stałam się szczęśliwą posiadaczką książki. Po przybyciu do domu, jak tylko miałam wolną chwilkę, zaczęłam czytać.
Super okładka. Słodki dzieciak trzymany a raczej tulony przez mężczyznę. Prawdopodobnie przez tatę, no bo jakże inaczej?



"zapiski..." czyta się super szybko. Książka ma 280 stron, nie licząc podziękowań i spisu treści. Faktycznie jest napisana przez niewidomego ojca.
Czego się spodziewałam po książce? Zanim się za nią wzięłam to chciałam w niej znaleźć zmagania młodego, niedoświadczonego ojca, który dodatkowo ma utrudnione zadanie ze względu na swoją postępującą chorobę.
Spodziewałam się dużo opisanych sytuacji, gdzie tata uczy się postępowania i opiekowania się małą Tess. Bo przecież każdy młody rodzic zaczyna od zera. Tak jak główny bohater.

Co dostałam? Książka zaczyna się od momemtu rozpoczęcia starań Ryana i Tracy o dziecko. Zmiana mieszkania, lekarze, badania... Fabuła dotycząca tytułu książki zaczyna się na 130 stronie. A książka ma 280 stron... Dla mnie za daleko zaczyna się to wszystko dziać.
Ponieważ jestem młodą (jeszcze) mamą 11 miesięcznej Emilki, to mam na tyle świeże doświadczenia, że mogę się do nich odnieść w porównaniu z książką. W pamięci zostały mi opisy zmiany pieluchy Tess przez tatę i próby wychodzenia na spacer. Aha. I jeszcze zjazd młodych ojców zajmujących się na pełen etat maluszkami w domu.
Czy to dużo? Ktoś mi kiedyś powiedział na studiach, że jak po obejrzeniu filmu jestem w stanie przypomnieć sobie 4 sceny, to film był dobry. Ja nie pamiętam 4 scen z książki...
Za mało się dzieje. Za mało jest problemów związanych z ojcostwem. Nie wiem dlaczego, ale przed przeczytaniem książki, byłam przekonana, że mimo problemów Ryana powodowanych utratą wzroku, młody ojciec lepiej będzie sobie radził z córką. Nauczy się wielu rzeczy, znajdzie swoje sposoby na zmianę pieluchy czy danie smoczka. Po skończonej lekturze miałam wrażenie, że tata miał na swojej ojcowskiej drodze, same kłody pod nogami, których nie umiał przesunąć.
Dopiero gdy Tess podrosła i zaczęłam chodzić, ojciec z córką znajdują współną drogę. Tess znajduje drogę do ojca.

Z tyłu na okładce jest napisane:
"w tej wzruszającej i zabawnej autobiografi niewidomego taty zostaje odkryta tajemnica magicznej więzi łączącej rodziców i dziecko, zanim jeszcze pojawią się słowa."
Jak dla mnie nie jest to ani wzruszająca ani zabawna autobiografia. Nie ma tajemnicy magicznej więzi łączącej rodziców i dziecko. Nie w tej książce...

czwartek, 2 czerwca 2011

Stosik czerwcowy i do trzech razy sztuka

Byłam dzisiaj w sklepie i jak zwykle musiałam wstąpić do księgarni. Następnym razem jak tam będę to poproszę sprzedawczynie, żeby mnie wyganiali z księgarni albo tam zamieszkam.
No i przytaszczyłam do domu co następuje:
- "Zapiski niewidomego taty" Ryan Knighton - się czyta
- "Tajny dziennik" Sebastian Barry
- "Zapomnij o śmierci, mamo" Judith End
- "Cukiernia pod Amorem. Cieślakowie" Małgorzaty Gutowska-Adamczyk


Nie wiem co się dzieje z moimi obserwatorami... Już dwie wylosowane osoby siedzą cicho i nie chcą dostać candy niespodzianki. EH. Do trzech razy sztuka. Dzisiaj wylosowałam Ewę i czekam na wieści na e-maila. Potrzebuję Ewo Twój adres.
Chciałam też przeprosić Witaaminkę i Soulimate bo nie wysłałam jeszcze Waszych wygranych. A to dlatego, że nie mam okazji pójść na pocztę choć przesyłki już spakowana czekają. Obiecuję, że jeśli nie wyślę jutro to zrobię to max we wtorek. Raz jeszcze przepraszam...

A teraz wracam do lektury ":zapiski niwidomego taty bo póki co, książka jest pierwsza klasa.
A jak przeczytam to może będzie do kupienia na targu książki? Kto wie!