wtorek, 27 września 2011

Uwielbiam moją bibliotekę

takie wyznanie dzisiaj poczyniam. Uwielbiam bo wciąż pojawiają się nowości książkowe a ja je wyłapuję z czego się bardzo cieszę.
Oto moje dzisiejsze zdobycze. Nie wszystkie to nowości ale i tak się cieszę:

\
Od góry:
- "Spadek" J.Bujak
- "Świadectwo prawdy" Jodi Picoult
- "Karuzela uczuć" Jodi Picoult
- "Kuchnia Franceski" P. Pezzelli

Jest jeszcze jedna książka, którą obecnie czytam i jest to "Klątwa" Shannon Drake. Książkę czyta się super i jest wciągająca. Tajemnicza i mroczna a rzecz się dzieje w moich ulubionych czasach XVIII wieku. Uwielbiam książki i filmy kostiumowe. A żeby Was zachęcić to napiszę, że wydawcą jest wydawnictwo Mira. To mówi samo za siebie.
Zrobiłam też dzisiaj dobry uczynek i podarowałam swojej miejskiej bibliotece książkę. A niech się inni czytelnicy ucieszą.

Na zakupowym szaleństwie dzisiaj nie byłam, tak jak planowałam wczoraj. Sobie nie kupiłam nic ale dzieciątku kupiłam dwie pary skarpetek do śmigania po podłodze. Brudzą się równie szybko jak spodenki na kolanach. Emilka to dzielna dziewczynka i wczoraj była w żłobku osiem godzin. Dzisiaj właśnie mija siódma godzina pobytu więc będę się powoli bo me dziecię zbierała. A ja mam tyyyyle czasu na czytanie...

poniedziałek, 26 września 2011

Co robi mama gdy dziecko jest w żłobku?

Odpoczywa i ma chwilę dla siebie? Nie... Zajmuje się domowymi obowiązkami. A wyglądają one tak:
- zrobienie zakupów
- wizyta u fryzjera
- zmiana i upranie pościeli dorosłych
- upranie i zmiana pościeli dziecka
- ugotowanie obiadu na dwa - trzy dni tzw. faszerowana kapusta. Farsz mięsny ale bez ryżu jak to się dzieje z gołąbkami

- sprzątnięcie trawnika z "min" po psie
- zajęcie się domowym zwierzyńcem: zmiana wody, nakarmienie dwóch kotów i psa
- w międzyczasie czytanie książki "Słodycz zemsty" a teraz "Klątwa"
- przyjęcie przesyłki w ramach wymianki z książką przy kominku Relacja tutaj
- patrzenie co kilka minut na zegarek z myślą czy jechać już po Emilkę do żłobka czy jeszcze nie
- zastanawianie się co by tu jeszcze zrobić póki dziecka w domu nie ma skoro mam czas...

Niby nic a jednak czas zleciał. Nie powiem, żebym jakoś dużo roboty dzisiaj miała. Czas na książkę zawsze znajdę. A i robota w domu zrobiona.
Z racji tego, że nic mi do głowy nie przychodzi, bo nie będę znowu latała ze ścierą albo odkurzaczem skoro sprzątałam dwa dni temu, wracam do czytania. A ponieważ obiad na jutro ugotowany, wybywam jutro na zakupowe szaleństwo. Przyda mi się kilka ciuchów bo jesień, bo wracam do pracy, bo każdej kobiecie zawsze się coś nowego przyda...

Słoneczko tak ładnie dzisiaj świeci, że aż się chce buzię wystawić do niego.
I tak ma być jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie.
A za tydzień o tej porze będę już po pracy w domu...

środa, 21 września 2011

Bałagan to mało powiedziane. Pierdolnik raczej...

Przepraszam za słownictwo w tytule ale tylko takie określenie nasuwa mi się po dzisiejszej wizycie u sąsiadki. U tej sąsiadki, o której pisałam, że na podwórku jest bajzel. No więc chciałam dzisiaj napisać, że nie miałam pojęcia jak oni mają w domu. Byłam święcie przekonana, że pierdolnik to jest tylko na podwórku. Ale dzisiaj miałam przyjemność (?) być na chwilkę u nich w domu. No i poprostu aż oczom nie mogłam uwierzyć. Mają dwa pokoje, kuchnię i łazienkę i mały przedpokój z którego wchodzi się do wszystkich pomieszczeń. W przedpokoju we wnęce na podłodze leżały jakieś ubrania albo szmaty, nie wiem jak to nazwać. Buty i butelki po piwie. Butelek sztuk dwie ale robią wrażenie... Puste oczywiście bo pełne to one były jakiś czas temu. Kuchni nie miałam czasu ogarnąć wzrokiem ale zerknęłam do pokoju, w którym mają tv i śpią dorośli. Wcale nie było lepiej. Na łóżkach również jakieś szmaty, ubrania czy cokolwiek innego i wszędzie pełno wszystkiego. Nawet nie wiem czego pełno bo naprawdę byłam tam tylko kilkanaście sekund. Nie chciałam chodzić po mieszkaniu i zaglądać w kąty.
Mieszka ich tam pięcioro. Dwoje dorosłych i troje dzieci w wieku szkolnym. Pokój dzieci był zamknięty i też nie zaglądałam.
Czasem ktoś do nich z rodziny przyjdzie. W maju robili urodziny najmłodszej córki. Gdzie oni się zmieścili to nie wiem. Cz też był takie pieprznik też nie wiem. Ja wstydziłabym się do domu kogokolwiek zaprosić gdybym tak miała. Na szczęście nie mam, ufff. Najlepsze jest to, że ta sąsiadka nie pracuje zawodowo. Od czasu do czasu idzie na sprzątanie do prywatnych domów i myje okna. Zawsze wszyscy chodzą czysto ubrani. Nie można powiedzieć, że są brudni czy zaniedbani. Mam na myśli całą rodzinę a nie tylko dorosłych czy dzieci. I stąd moje przekonanie, że w domu jest normalnie porządek.

A ja się martwię, jak nie chce mi się czasem odkurzyć albo podłóg na mokro umyć dwa razy w tygodniu. Latam jak głupia ze szmatą w ręku i obcieram kurz. A do chlebak umyję, podłogę przetrę na mokro, wannę wyszoruję, lustra muszą być na błysk, uprane wszystko, uprasowane. Puste butelki na bieżąco wyrzucam. Męża ze śmieciami codziennie ganiam i mogłabym tak jeszcze dłuuugo wymieniać.
A tu patrz. Widać, człowiek sam się unieszczęśliwia i robotę sam sobie wymyśla. Zamiast usiąść na dupie jak Emilka pójdzie spać to ja latam jak dzika osa. Głupia i durna baba ze mnie. Czy ja szczęśliwsza przez to jestem? Mogłabym jak ta sąsiadka. Ugotować tylko i mieć spokój.
Oj nie. Żyć w takim pierdolniku to ja bym nie mogła. Za żadne skarby. Choćby mi miliony płacili. I jestem szczęśliwsza nawet jak do roboty będę musiała wstawać codziennie o 4 nad ranem. A potem oczy na zapałki i znowu ze szmatą będę latała jak dzika osa...

Pochwalę się Wam jeszcze. Na pasku bocznym po lewej stronie zobaczycie, czego będę szczęśliwą posiadaczką lada dzień. Udało mi się w candy. Słodki album już do mnie leci. Nie tylko album bo i karteczka jest i zapach, który zamieszka w torebce pewnie. W albumie będą zdjęcia Emilki oczywiście. Tylko mam teraz problem, bo nie wiem które zdjęcia wybrać. Ale problem, prawda?
I czekam na zamówione rzeczy do scrapbookingu. Nie wiem co z tego będzie. Nie wiem czy nie skończy się na popełnieniu jednej czy dwóch prac. Czas pokaże. Zapał jest byle nie okazał się słomianym.

Wciąż siedzę w domu z Emilką. Mały szrab ma jeszcze kaszel. Już dużo mniejszy ale jest. Do żłobka pójdzie pewnie od poniedziałku i mam nadzieję, że po dwóch dniach nie wyląduje znowu w domu ze mną. A ja odliczam już dni do października. Od poniedziałku 3 października się zacznie. Zapierdziel na dwa etaty. Zawodowy i domowy. Kierat znaczy się, kierat. Ale ja tak już mam, że im mam więcej roboty tym lepiej potrafię wszystko sobie ułożyć i ogarnąć i mam satysfakcję z tego, co d zrobienia miałam i zrobiłam. Taka głupia babska natura...

środa, 14 września 2011

Jak po grudzie...

Emilka wciąż chora. Katar dalej i od kilku dni brzydki kaszel. Dostała kolejny syrop. Jak do piątku nie przejdzie to idę wykupić antybiotyk. Dodatkowo, sen z powiek spędza mi brak apetytu Emilki. Od półtora tygodnia je tyle co wróbelek. Jedynie obiad zjada w całości a przez resztę dnia udaje mi się tylko wcisnąć jej kawałek suchej bułeczki. Tylko to zjada względnie z apetytem. Jajeczko, naleśnik, kaszka, mleko, słodka bułeczka z dżemem to absolutnie nie zdaje egzaminu. Rano jest walka o kilka łyczków mleka. Wieczorem nic. Dopiero przez sen wypija pół porcji mleka. I tyle. Na poprawę apetytu od piątku również syrop dodatkowo. Chyba że apetyt wróci.

Klub malucha już od półtora tygodnia poszedł w zapomnienie. A płacić trzeba... A dziecko w domu siedzi ze mną. Zamiast uczyć się i przyzwyczajć do dzieci i braku mamy. Coś mi się zdaje, że od października będzie ciężko. A wszystko miało być tak cudownie. W głowie już wszystko było ułożone, zaplanowane a tu dupa, brzydko mówiąc.
Jeszcze dzisiaj zadzwonili do mnie z pracy z "dobrą wiadomością". Na pierwszą zmianę będę pracowała od godz, uwaga, 6:00... Cieszyć się czy płakać? Klub malucha działa od godz 7:00. Pracować miałam od godziny 8:00 i pod tym kątmk wszystko było ustalone co do klubu malucha dla Emilki i odbierania jej potem do domu przez babcię i dziadka. Miałam ją wozić prosto w drodze do pracy i odbierać wracając. Dopiero, gdy miałam iść na drugą zmianę, to odbierać mieli ją dziadkowie. A tak babcia z dziadkiem będą musieli ją jeszcze prowadzać do klubu, gdy ja będę szła do pracy na rano. Fakt, skończę pracę o 13:00. To plus. Bo spokojnie wrócę do domu i za obiad się wezmę czy inne prace domowe albo zakupy.
Ale znowu muszę dodatkowo angażować dziadków. Dobrze, że oni są i że mogą ciut pomóc. A co byłoby gdybyśmy mieszkali osobno, bez moich rodziców? Kto zająłby się Emilką, gdy ja bym szła do pracy?
Niestety, nasz rynek pracy i opieki dla dzieci nie jest na takim poziomie co w krajach skandynawskich. I pewnie długa droga przed nami albo i nigdy tak u nas nie będzie jak na przykład w Norwegii.
Cóż. Żyjemy przecież w Polsce...

Z czytaniem u mnie wciąż kiepsko. Coś czytam ale to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Ostatnio czytam miesięczniki: Pani i Twój Styl. Panią prenumeruję od kilku lat a Twój Styl kupuję sporadycznie. I właśnie za chwilę zabieram się za świeżutki, październikowy (?) numer.


A tak swoją drogą, zawsze mnie to wkurza, że miesięczniki pojawiają się z miesięcznym wyprzedzeniem... Czyżby stąd nazwa "miesięcznik"?

wtorek, 6 września 2011

Wrześniowa kupka książkowa wyczerpanej mamy

Wyczerpanej bo od nocy z niedzieli na poniedziałek Emilka jest chora. Katar i gorączka więc i dziecko marudne. W nocy czujnie śpię i na każde kwilenie Emilki już stoję na baczność obok jej łóżeczka. Przy takim nocnym marudzeniu najlepiej pomaga wzięcie na ręce albo na kolana i przytulenie. Wówczas Emilka zasypia i mogę ją odłożyć do łóżeczka. Ale za około godzinkę cała sytuacja się powtarza. Dzisiejsza noc była spokojniejsza bo tylko dwa razy się przebudziła z płaczem i marudzeniem. Kolacji wczoraj nie chciała zjeść. Dzisiaj też jedzenie bez rewelacji. A ja się zamartwiam bo jej ciut waga spadła od ostatniego ważenia ok miesiąc temu zamiast przybyć na wadze... Eh.
A na domiar złego mnie dzisiaj gardło boli i mam katar. Więc i ja wyczerpana jestem. Emilka dopiero usnęła od rana. Marudna cały dzień i nawet noszenie na rękach nie pomaga. Przyznam Wam, że dzisiaj wyjątkowo jestem zmęczona. Oczywiście nie chciałabym cofnąć czasu do momentu zajścia w ciąże. Oj nie. Emilkę kocham najbardziej na świecie i za nic nie chciałabym, żeby jej z nami nie było. Ale jestem zmęczona i wyczerpana. Cieszę się już na powrót do pracy. Cieszę się, że jak Emilka wyzdrowieje to do klubu malucha znowu pójdzie. Tylko zastanawiam się czy kataru i gorączki tam właśnie nie "złapała"? Ale z drugiej strony to jest jej pierwsza choroba od urodzenia. Ząbki się wyżynają i "idą" jej czwórki górne. Więc może to jednak od ząbków? Nie chciałabym, żeby Emilka chorowała od momentu chodzenia do klubu malucha. Fajnie bawi się z dziećmi i w sklepie dzieci zaczęła zaczepiać.
I wiecie co? Nawet ostatnio czytać mi się nie chce...
A uzbierała mi się kolejna, wrześniowa kupka książek, która prezentuje się o tak:


Na dole:
- "Nocne fajerwerki" Nora Roberts zakup własny
- "Gaumardżos" Dziewit i Meller zakup własny na Targu książki
- "Kto zabił Inmaculadę de Silva?" Marina Mayoral wymiana na LC
- "Słodycz zemsty" Rosemary Rogers wymiana na LC
- "Na trzy sposoby" Joanna Kruszewska wymiana na LC
- "Miłość na zamówienie" Nora Roberts wymiana na LC
- "Karuzela uczuć" Nora Roberts zakup własny
- Dom w Italii" Petter Pezzelli wygrana a raczej wylosowana książka stąd Bardzo dziękuję za szybką wysyłkę książki

I taką oto uzbierałam kupkę, której nie mam ochoty ruszyć. Znacie magiczny sposób, żeby mnie czytelniczo rozruszać? Od dłuższego czasu męczę Kraszewskiego i nawet Alex Kava nie umie mnie zachęcić do czytania...
Jak tylko wróci mi chęć czytelnicza to postanowiłam, że teraz będzie kilka typowo kobiecych lektur. A tak dla przyjemności.

poniedziałek, 5 września 2011

Są takie miejsca na ziemi... "Sanktuarium" Nora Roberts

Są książki, po które sięga każda kobieta lubująca się w kobiecych lekturach. Są autorzy, których się uwielbia za ich twórczość i pomysłowość oraz ogromną ilość publikacji. Nora Roberts do takich należy. I wcale się nie dziwię. Po jej twórczość sięgałam już jako nastolatka siedząc na lekcji chemii i czytając książkę w tajemnicy pod ławką. Dziś systematycznie powiększam zbiór jej twórczości i ustawiam na półce z ulubionymi książkami.


Jo Ellen, znana nowojorska artystka fotografik, zaczyna dostawać niepokojące anonimowe przesyłki - zdjęcia jej samej. Ktoś śledzi każdy jej krok. Jo jest coraz bardziej przerażona. Postanawia wyjechać z Nowego Jorku. Wraca do opuszczonego przed laty rodzinnego domu na wyspie u wybrzeży Georgii. Jest pewna, że zgubiła tajemniczego prześladowcę. Ale bardzo się myli...
Czy Jo zdoła odnaleźć spokój, pokonać prześladujące ją demony przeszłości i zacząć życie od nowa?


Historie w jej książkach wcale nie są hmmm schematyczne i banalne. Sanktuarium to miejsce na ziemi, gdzie chętnie wracają ojciec i jego dzieci. Ale nie jest to rodzina jak z obrazka bo wszyscy mają do siebie o coś żal. Do Sanktuarium przyjeżdża jedna z córek – Jo Ellen, uciekając przed prześladowcą wysyłającym jej zdjęcia. Zdjęcia przedstawiające ją samą. Ale Jo tylko się wydaje, że uciekła bo prześladowca wciąż za nią podąża. Autorka świetnie oddaje klimat panujący w Sanktuarium i daje czytelnikowi poczuć się jak w Sanktuarium. Jeśli widzieliście okładkę tę książki to czytając będziecie dokładnie siedzieli na tym tarasie z okładki a wiatr będzie delikatnie muskał waszą twarz i targał włosy. A nim się zorientujecie, będziecie żałować, że to już koniec powieści bo wciąż chcielibyście być w tym miejscu na ziemi i mieć taką rodzinę. Rodzinę, na której zawsze można polegać mimo niedomówień i niejasności. Jak na Norę Roberts przystało, wszystko dobrze się kończy. A wszystko po to, byśmy znaleźli się w nowym miejscu biorąc do ręki kolejne jej dzieło...

Moja ocena 
7/10

piątek, 2 września 2011

Wolnego czasu od cholery...

Dzisiaj drugie dzień pobytu Emilki w klubie malucha. Bo to nie jest żłobek z założenia tylko taki właśnie klub malucha.
Wczoraj Emilka była dzielna i do domu zabrałam ją tuż po 14:00. A to dlatego, że gdy się obudziła to zaczęła płakać bo przypomniała sobie, że mamy nie ma i same obce osoby. Dzisiaj odbiorę ją za paręnaście minut, tak żeby pospała w domu i obudziła się widząc mamę.
Gdy Emilka w klubie malucha ja odkurzyłam chałupę i ugotowałam dziecku obiad. Dla mnie i męża obiad został z wczoraj więc dla nas miałam obiad z głowy. Jutro nie będę już musiała sprzątać bo wytarłam kurze (a kogutowi?) i podlałam kwiatki. Pranie zrobiłam wczoraj. I weekend dla nas. No, tylko obiad jutro zostanie zrobić i jakieś zakupy na weekend. Ale to już z górki. Jutro pójdziemy z Emilką na spacerek.
I wolnego czasu mam od cholery... A od października nie będzie tak kolorowo bo dojdzie mi praca i czasu ciut mniej. Na szczęście (i nieszczęście) będę pracowała na dwie zmiany. Pierwsza od 8:00 rano a druga od 14:00 I o ile praca na drugą zmianę ma swoje plusy bo wolny czas przed południem na zakupy, ugotowanie, upranie i sprzątnięcie gdy dziecko w klubie malucha to wówczas nie będę miała czasu dla dziecka i będę ją mało widziała. Bo ją do klubu malucha a odbierze ją już babcia albo dziadek. A jak ja wrócę około 22:00 to Emilka będzie już spała. I tylko ranki wspólne wówczas nam zostaną.

Wczoraj po zakupie torby wymyśliłam, że dokupię do niej takie kwiatuszki, jakie robi Llooka, a że kwiatuszki są jako broszki to będę mogła zmieniać i miejsce ich na torbie i bawić się ich kolorami. W ten sposób moja torba będzie miała często nowy wygląd.

Druga rzecz, że spodobały mi się torebki śniadaniowe, jakie robi Ula i będę taką miała i ja do pracy na śniadanie. I zamówiłam u Uli jeszcze torbę z różowymi dodatkami. Już się nie mogę doczekać. Od razu chce mi się iść do pracy, żeby nosić ze sobą nową torbę a w środku śniadanie w ślicznej torebce śniadaniowej.

I życie staje się łatwiejsze. Tak niewiele a tak wiele...
A czas tak szybko leci... Jeszcze niedawno (rok temu) Emilka była taka maleńka...

czwartek, 1 września 2011

Dumna mama podaje wyniki candy i pokazuje nową torebkę

Od czego by tu dzisiaj zacząć? Wy chcecie wyniki ale najpierw ja muszę Wam opisać, jak udał się nam ranek i pójście do żłobka.
Jeszcze wczoraj łezkę uroniłam choć tłumaczyłam sobie, że przecież dziecku się nic nie stanie bo nie idzie za karę do żłobka.
Dzisiaj rano, gdy Emilka się obudziła byłam trochę spięta.
Emilka grzeczna jak zawsze wypiła mleko. Zmieniłam pieluchę i ubrałam. Spakowałam ubranie na zmianę, pieluszki, smoczka, butelkę i kocyk i w samochód.
W żłobku dałam siatkę pani Kasi i pani Kasia wzięła Emilkę na ręce. Powiedziała: a teraz buziak i pa pa. No i dałam buziaka i pa pa.
Emilka poszła się bawić (została zaniesiona się bawić) a ja wyszłam. Walczyłam ze łzami i kluchą w gardle i wygrałam. Nie płakałam choć było blisko. Emilka w żłobku od godziny 9 a ja mam tyyyyle czasu, że normalnie nie wiem co mam robić. Pojechałam na zakupy po pieluchy. Teraz pranie się pierze, ogarnęłam ciut chałupę i zrobiłam losowanie książki "Lunch w Paryżu".

A książką cieszyć się będzie lada dzień esophie Poproszę o Twój adres na e-maila vivi22@poczta.onet.pl

A z racji nowych wydarzeń, sprawiłam sobie nową torebkę. U Katty Nie jest to pierwsza torba kupiona od Katty.

Zdjęcie zrobione przez Katty. I jest jej własnością oczywiście.
A to jest pierwsza moja torebka kupiona u Katty oczywiście. Zdjęcie również jest jej własnością.

No to tyle moje koleżanki. Idę oglądać dalej powtórkę "Na Wspólnej" bo za kilka dni kolejne, nowe odcinki i muszę wiedzieć co się działo do tej pory.